Szalony panieński i kawalerski, niekończące się przygotowania i formalności, w końcu długo wyczekiwany ślub i wesele – ostatni miesiąc był dość zwariowanym okresem w naszym życiu.
Zanim jednak powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”, Rostek, jak nakazuje śląska tradycja, musiał mnie „wykupić”, żebym w ogóle wyszła z domu. Próbował koszem pieczarek (których szczerze nienawidzę – taki to mój mąż śmieszek), kartami kredytowymi, portfelem, przekupstwem (czyli prezentami dla świadkowej i starościny, u których mnie wykupywał), w końcu podarował mi bilet dookoła świata – jak mogłam mu się oprzeć?
A więc… większość (bo znajomi i rodzina) już zna nasze plany, a tych, którzy nie wiedzą informujemy – 22 września wyruszamy z plecakami w najdłuższą podróż w naszym życiu, którą górnolotnie można nazwać PODRÓŻĄ POŚLUBNĄ DOOKOŁA ŚWIATA.
Skłamalibyśmy, gdybyśmy powiedzieli, że jesteśmy krejzolami, którzy jadą bez planu – bo plan w głowie jest – solidnie przemyślany i przygotowywany przez kilka miesięcy. Zmieniał się średnio raz na miesiąc, a jego pierwotna wersja nie ma nic wspólnego z obecną. I tak oto po prawie roku dyskusji, czytaniu przewodników i blogów powstała obecna trasa naszej podróży.
Zaczynamy, a jakże! w Bangkoku, do którego jakieś 3 miesiące temu kupiliśmy tzw. one way ticket. Tajlandię przemierzymy z naszym kolegą Piotrkiem (który już nie był tak szalony i kupił bilet powrotny do Polski) – zabawimy się trochę na Khao San Road, przemierzymy dżunglę, powspinamy się na Railay i odwiedzimy jakąś wysepkę by po 10 dniach rozstać się i ruszyć już samotnie w stronę Malezji.
Odwiedzimy dzikie Boreno, poszukamy Łowców Głów, napijemy się herbaty w Cameron Highlands, zjemy kaczkę w Georgetown, odwiedzimy orangutany i spenetrujemy kilka jaskiń. Stamtąd już niedaleko na Filipiny, gdzie czekać nas będą rekiny, snorkeling, trekkingi przez pola ryżowe Luzonu, rajskie wysepki, Palawan, urocze tarsiery, Czekoladowe Wzgórza oraz długo wyczekiwana Kalinga.
W Indonezji zasiedzimy się w dżunglach Sumatry, przejedziemy skuterem Bali, odwiedzimy plemiona na Sumbie, przemierzymy Bailem Valley w Papui, zobaczymy wschód słońca nad Bromo, uratujemy żółwie na Gili i zahaczymy o wschód Flores.
Gdy już przekroczymy równik udamy się na koniec świata – do pięknej i dzikiej Nowej Zelandii. Podróżując samochodem, który na jakiś czas stanie się naszym domem, przybijemy piątkę foce wylegującej się na wybrzeżu, przejdziemy Tangariro Alpine Pass, zrobimy sobie selfie z Mount Cook, zatańczymy na lodowcu Fox Glacier i popływamy w Jeziorze Rotoiti.
Z okien samolotu pomachamy Hobbitom i przeniesiemy się do Ameryki Środkowej – pobawimy się z wyjcami na Belize, nie damy się okraść w Hondurasie, zjedziemy na desce z wulkanu w Nikaragui i pomożemy zwierzętom w Gwatemali.
Duża dawka tequili w Meksyku zaprawi nas przed dalszą podróżą – zanurkujemy w poukrywanych Cenotach, zatańczymy na rynku w miasteczku Oaxaca, odwiedzimy prekolumbijskie miasteczka majów i popodglądamy flamingi na Rio Lagartos.
Z Meksyku już niedaleka droga do USA, a skoro już zostawiliśmy 500 zł za wizę w Amerykańskiej Ambasadzie to w Mieście Aniołów zaopatrzymy się w używany samochód, którym przemierzymy słynne Road 66, zajrzymy w dół Kanionu Colorado, wespniemy się na jedno z drzew w Parku Narodowym Sekwoi, przemierzymy pieszo Yellowstone, pobędziemy hippisami w San Francisco i odnowimy śluby w Las Vegas.
Gdy już przytłoczy nas amerykański klimat ruszymy w stronę Kanady, przez British Columbia i Yukon docierając na Alaskę, by stanąć oko w oko niedźwiedziem.
Tak wygląda plan na dzień dzisiejszy, ALE jak to z planami bywa lubią się zmieniać.
Bilet mamy tylko jeden (do Bangkoku), a w trakcie możemy się gdzieś zasiedzieć lub spotkać kogoś kto nakręci nas na jakiś inny kraj i zmianę trasy.
I to jest najpiękniejszy urok tej podróży – nic nie jest pewne!
EDIT:
Po 4 miesiącach podróży nasz plan całkowicie się posypał – i dobrze!
Przestaliśmy jeździć według ustalonego wcześniej schematu, a zaczęliśmy „chłonąć” dane miejsca. Tak oto przeszliśmy z plecakiem kawałek Himalajów, lecieliśmy paralotnią nad Nepalem, odbyliśmy wolontariat w szkole w slumsach, przejechaliśmy samochodem wschodnią część Borneo, odwiedziliśmy ludzi żyjących na głębokich wodach, wylądowaliśmy w Zachodniej Australii, w której przez ponad miesiąc mieszkaliśmy w samochodzie.
Zobaczyliśmy wioski na Fidżi oraz malutką prawie-bezludną wyspę. Wstąpiliśmy do Salwadoru, a do domu wracaliśmy z Kostaryki prze Panamę i Nowy Jork.
Jak widać nie warto planować, bo to życie pisze najciekawsze historie
24 Comments
Jak jest to tak precyzyjnie zaplanowane, to mam pytanie jaki jest przewidziany czas na całośc podróży?
póki starszy sił i pieniędzy ;D
jest opcja, że wrócimy po tygodniu znając moją rozrzutność ;p
hahaha to piekne to w takim razie jaki przewidujecie budżet miesięczny? [nie jestem aż tak ciekawa, tylko zbieram info do wlasnego planu RTW]
planujemy 35-40 dolarow dziennie na dwójkę oczywiście jest to cena uśredniona, bo w Azji często wydamy mniej, a w NZ więcej
Ale w całej Nowej Zelandii i podróżując przez USA-Kanadę naszym domem będzie namiot/samochód, więc liczymy, że przyoszczędzimy chociaż na noclegach
Jaką trasę planujesz? I na kiedy? Może się spotkamy ?:)
Mam jeszcze duzy chaos w glowie z 1 str interesuje mnie AZJA (mam 2 koncepcje albo dolece do BKK i pozniej Birma, Laos, Borneo, Indonezja, Filipiny; albo transib z Mongolią i Chinami) z Australia i NZ oraz powrot przez SriLankę i Indie … ale z drugiej strony mam ochotę tez na Ameryka Pd. jestem na etapie zbierania info o kosztach/wizach/ …jesli wszystko sie uda to wyjade w nastepnym roku
no masz tak jak my – zaczęliśmy od pomysłu z Ameryką Południową, potem pomyśleliśmy o transibie (strasznie chciałabym zobaczyć Mongolię), potem była Azja Środkowa, no i skończyliśmy na takim planie, ale… kto wie!
trzymam kciuki i dawaj znać jak już będziesz miała jakiś plan i datę! może napijemy się gdzieś piwka na świecie razem:)
deal! do zobaczenia!
Oj jedźcie do Mongolii! Tam jest przecudownie! Póki co najlepszy kraj w jakim byliśmy, ale ciągle przed nami eksplorowanie Nowej Zelandii, więc kto wie…może zdanie zmienimy ;d Ale kulturalnie na pewno Mongolia wygrywa
Pięknie! Życzymy Wam powodzenia i czekamy na zdjęcia z Nowej Zelandii! Jak będziecie pod Mt Cook, to wpadnijcie na kawę do Glentanner, za którym tak tęsknimy Albo do Chamois w Mt Cook Village na dobrą pizzę i dzban piwa
na dzban piwa – zawsze!
Pięknie!! Będzie to z pewnością podróż Waszego nowego życia Z tym planowaniem to tak zawsze na początku jest a później i tak się wszystko zmienia! Ale do Nowej Zelandii musicie się udać koniecznie! No i na wyspy Gili! Pozdrawiamy
no tej Nowej Zelandii to doczekać się nie potrafimy!
Super! Już nie możemy się doczekać wpisów!
w takim razie musimy często pisać!
Fantastycznie! My w miarę zgodnie z planem jechaliśmy przez 3 pierwsze miesiące, a potem były ciągłe modyfikacje i zmiany. Za wiele z nich odpowiada Air Asia, która nieoczekiwanie wrzucała super oferty i nie dało się nie skorzystać W każdym razie trochę zazdrościmy, że wszystko przed Wami, a my już powoli zbliżamy się do mety podróży Powodzenia!
u nas pewno będzie tak samo – i w tym cały urok
no my zazdrościmy Wam już od bardzo dawna i trzymamy kciuki za dobre wiatry na drodze
Super. podzielicie się sposobem na „przeskok” z Nowej Zelandii do Ameryki Środkowej jakoś tanio?
obecnie najtaniej z przesiadką w LA
ewentualnie powrót do BKK i Norwegianem w promocji do NY, stamtąd widziałam już loty w dość dobrej cenie do Nikaragui
ale jeszcze aż tak nie wnikaliśmy w ceny – na razie jesteśmy na etapie marzeń i planowania podróży po Azji
Bilet na podróż dookoła świata to najbardziej pomysłowy prezent o jakim słyszałam. Takich przyjaciół trzeba doceniać.
Wszystkiego najlepszego życzę, moc wrażeń z poślubnej podróży.
Z Waszego planu wynika, że następny przystanek to Nowa Zelandia, zgadza się? Jak długo planujecie tu zabawić? Jeśli będziecie w pobliżu Hanmer Springs na PD wyspie to dajcie znać:)
No właśnie plany nam się trochę zmieniły – zresztą cała trasa się troszkę pozmieniała (np.Indie i Nepal w ogóle nie były w planach). Nowa Zelandia zostaje, ale przełożona na ciut późniejszy okres
[…] 7 miesięcy (4 miesiące w tej podróży i 3 miesiące podczas naszego wyjazdu w 2014 roku) zdążyliśmy odwiedzić 11 państw Azji. Birma, […]
n.zelandia. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby
sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:
konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….