Do Letici, niewielkiego miasteczka w Kolumbii, leżącego w środku dżungli nad Amazonką docieramy późnym popołudniem. Podróż jest przyjemna: nie dość, że trafiamy na nowo otwartą firmę, która za niską cenę statkiem o wyższym standardzie przewozi nas z Iquitos do granicy z Kolumbią, to jeszcze podróżowanie tuk tukiem po malutkiej wyspie, na której znajduje się odprawa celna obfituje w piękne widoki pełne soczystej zieleni.
Przekraczając drewnianą łódką rzekę docieramy w końcu do Kolumbii i nagle znajdujemy się w całkowicie innym świecie. Zewsząd rozbrzmiewa muzyka, w każdym sklepie leci karaoke, ludzie śpiewają, tańczą, a powietrze pachnie smażonymi plackami.
Autobus do Omshanty Jungle Lodge - naszego hotelu, łapiemy akurat gdy zaczyna padać obfity deszcz. Na miejsce docieramy już o zmroku, a drogę oświetlamy sobie telefonami, które po długiej podróży są na wyczerpaniu. Przeskakujemy śliskie pnie, staramy się nie poślizgnąć na liściach palm i nie potknąć o duże kamienie. Dookoła słychać tylko cykanie owadów i odgłosy egzotycznych ptaków - tęskniliśmy za takim klimatem.
W końcu w oddali widzimy światło. Pukamy do bambusowych drzwi i już po chwili razem z żoną właściciela idziemy w stronę naszej chatki. Komary zaczynają atakować jak nigdy. Szybko wchodzimy po drabinie na antresolę i chowamy się za moskitierą. Żądne naszej krwi owady jeszcze chwile starają walczyć się z niezrozumiałą dla nich barierą, po czym odpuszczają. Na suficie zaczynają pojawiać się małe jaszczurki i ciemne chrabąszcze. Czyżbyśmy wylądowali w Azji?
Jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Czujemy się trochę jak w Tod Lo w Laosie.
Zasypiamy, a o poranku budzą nas małpy grasujące gdzieś wysoko w koronach drzew.
Wychodzimy z naszej chatki i naszym oczom dopiero teraz ukazuje się ogrom start jakie niedawno dokonały tu burze i nawałnice. Omshanty Jungle Logde który na zdjęciach z malutkimi domkami pomiędzy palmami prezentuje się świetnie, teraz wygląda jak plac boju. Na zewnątrz kilkoro wolontariuszy (których właściciel hotelu Kike cały czas szuka, by odbudować wszystkie starty) pracują w pocie czoła wynosząc drewno, liście, sprzątając zniszczenia, sadząc nowe rośliny.
Śniadanie jemy w Salama Tuku – restauracji należącej do Kike, którego w końcu mamy okazję poznać. Właściciel opowiada nam o tragedii jaka spotkała całą Leticie, mówi o atrakcjach miasta i proponuje wycieczkę do dżungli z jego dobrym przyjacielem Alberto, który od dziecka mieszka z rodziną w środku lasu.
Jeszcze tego samego dnia jedziemy na malutkie lotnisko po pieczątki wjazdowe do Kolumbii, spacerujemy po mieście zajadając się kolumbijskimi specjałami….
…a dzień później w za dużych gumowych butach, z moskitierą w ręce i małym plecakiem stawiamy się przed recepcją by razem z Alberto i jedną z wolontariuszek ruszyć w stronę dżungli.
Pierwszą część trasy pokonujemy tuk tukiem, a gdy docieramy na skraj lasu rozpoczyna się nasz trekking. Przez prawie godzinę przedzieramy się przez wysokie trawy, przechodzimy przez drewniane mosty, mijamy małe gospodarstwa, idziemy wzdłuż rzeki, aż w końcu docieramy do domu Alberto. Na ganku czeka już na nas jego żona, synowa i jej syn. Jego dzieci są jeszcze w szkole.
Alberto zaprasza nas do siebie, pokazuje werandę, na której znajduje się otwarta kuchnia pełna żeliwnych garnków, drewnianych łyżek z piekarnikiem opalanym drewnem, na którym cicho bulgocze jakiś wywar. Prezentuje również pokój dziewiątki swoich dzieci, które wspólnie dzielą ze sobą przestrzeń kilku metrów kwadratowych. Sypialnia Alberto i żony znajduje się w małym bungalowie po drugiej stronie ścieżki. W prowizorycznym przedpokoju, który jest również jadalnią wisi duży hamak.
Żona Alberto krząta się w kuchni i przygotowuje dla nas obiad: na drewniany pal nadziewa wyłowioną przez starszego syna z rzeki rybę, którą faszeruje mniejszymi rybkami. W między czasie Alberto oprowadza nas po okolicy pokazując niezwykłe bogactwo dżungli. Prezentuje niebezpieczne owoce i rośliny. Nacina pień drzewa, z którego wypływa słodkie mleczko, prowadzi nas do niewielkiego ogrodu pełnego aromatycznych ziół, a Isabell tłumaczy nam wszystko na angielski.
Do domu wracają dzieci i każde po kolei przybiega żeby się przywitać. Szybko przebierają się w kolorowe ubrania z postaciami z Disneya oraz w piłkarskie koszulki i biegną nad rzekę. Z przerażeniem patrzę, jak najmłodszy syn biega po podwórku z gigantycznym nożem, ale rodzice wydają się nie być przejęci więc i ja się uspokajam.
Starszy syn bierze maczetę oraz wędkę i staje nad brzegiem wody, a trójka pozostałych dzieci skacze do rzeki, biega i przepycha się wzajemnie.
W końcu mama woła wszystkich na obiad i chwilę później jemy wspólny posiłek. Weranda, która jeszcze chwilę temu wydała mi się abstrakcyjnie mała, teraz jakby się powiększyła i każdy znalazł sobie miejsce by spokojnie zjeść.
Alberto pakuje jedzenie na kolację i ruszamy dalej. Po drodze opowiada nam o rdzennej ludności dżungli, pokazuje największe drzewa w okolicy i prowadzi do dzikiego ogrodu pełnego ananasów i egzotycznych owoców.
Dwie godziny później jesteśmy przy małym, otwartym pawilonie, który będzie naszym schronieniem na najbliższą noc. Rozkładamy swoje hamaki otoczone grubą moskitierą i rozpalamy ognisko, które według Alberto chociaż trochę odstraszy namolne komary i owady. Chwilę później grillujemy kurczaka, zajadamy się małymi słodkimi bananami oraz owocem o nieznanej nazwie i słuchamy opowieści Alberto o niezwykłych wierzeniach Indian, o jego kilkumiesięcznym zagubieniu się w dżungli, o duchach i stworach zamieszkujących pobliskie lasy oraz o o życiu w Letici.
Około godziny 21:00 ruszamy na poszukiwanie tarantul, a dzięki temu że są to stworzenia prawie całe życie zamieszkujące jedno miejsce wiemy, a właściwie Alberto wie gdzie ich szukać. Nocny spacer przez dżunglę to niezwykłe przeżycie. Świadomość, że pod moimi stopami maszerują stada zabójczych mrówek i jadowitych owadów jeszcze bardziej nakręca sytuację. W końcu docieramy do wysokiego drzewa, na pniu którego pniu leży pająk wielkości naszej dłoni.
-Ten jest jadowity. Ale to maluch, jeszcze dziecko.
Mhm, jeżeli to jest maluch to nie chciałabym spotkać jego matki…
Wracamy do obozu, a ognisko tli się jeszcze delikatnie. Wchodzimy do swoich hamaków, zapinamy moskitiery i zasypiamy przy odgłosach dżungli. Nocą budzę się kilka razy. Świadomość, że jesteśmy dwie godziny od najbliższego domu trochę mnie przeraża, a ciągłe świsty i szelesty nie ułatwiają zadania.
W końcu jednak zasypiam i budzę się dopiero gdy słońce zaczyna przedzierać się przez gąszcz krzewów i drzew.
Na śniadanie wracamy do domu Alberto. Dzieci właśnie wychodzą do szkoły, a my mamy jeszcze trochę czasu. W międzyczasie najstarszy z synów pokazuje nam proces tworzenia dachu oraz toreb z silnych liści palm i bambusa. Pijemy herbatę, dostajemy zawinięty w bananowca prowiant na drogę.
Alberto nie chce byśmy wracali do Omshanty tą samą trasą. Pakuje nas więc w małe, drewniane canoe i drogę powrotną pokonujemy rzeką.
Docieramy do hotelu, pakujemy swoje rzeczy, dziękujemy Kiko za gościnę i Alberto za wspaniały czas i niezwykłe przeżycia, ponownie jemy pyszny obiad w Salama Tuku, łapiemy autobus i jedziemy na lotnisko…
Lecimy do Miami, z przesiadką w Bogocie. Spędzamy dwie noce na lotnisku, a cztery dni później jesteśmy w Polsce i oficjalnie kończymy naszą trzymiesięczną podróż po Ameryce Południowej!
Przybiliśmy piątkę Chrystusowi z Rio, piliśmy piwo o zachodzie słońca na Copacabanie i opalaliśmy się na plażach Ipanemy, zamieszkaliśmy przez tydzień na brazylijskiej wyspie, spacerowaliśmy po uliczkach kolonialnego miasteczka Paraty, poczuliśmy siłę Wodospadów Iguazu, przejechaliśmy Paragwaj rozklekotanym autobusem, spędziliśmy noc na Salar de Uyuni i podglądaliśmy dzikie flamingi w Parku Narodowym Avaroa, zgubiliśmy się w uliczkach La Paz, popłynęliśmy na Wyspy, na których narodziło się Słońce i Księżyc, przeszliśmy szlak Salkantay i dotarliśmy do Machu Picchu, wdrapaliśmy się na Tęczową Górę, jedliśmy świetne jedzenie w Limie, przemierzyliśmy część Cordillera Blanca, popłynęliśmy statkiem do Iquitos i przemierzyliśmy kawałek kolumbijskiej dżungli…
To była wspaniała przygoda.
6 Comments
Wspaniała podróż, cudowne przygody! Jestem pod wrażeniem. Gdzie kolejne wojaże???
Wspaniala przygoda ???? i jak zawsze pieknie napisana. Jakies plany na dalsze podróże?
Wspaniala przygoda
i jak zawsze pieknie napisana. Jakies plany na dalsze podróże?
Fantastyczna przygoda ! pozazdrościć
Jestem pod wielkim wrażeniem! Choć staram się nie zazdrościć, przychodzi mi to z trudem
Leticia to miejsce, którego nie widziałem podczas swojej wizyty w Kolumbii, a najbardziej chciałem. Pozostaje zrobić to następnym razem. Tym bardziej, że pesos zostały po naszej ucieczce z kraju
Pozdrawiam, Piotrek