Przekraczamy granicę brazylisjko – paragwajską i wkraczamy w całkowicie inny świat. Nagle zasady ruchu drogowego i bezpieczeństwa przestają mieć znaczenie. Na środku ronda kobiety sprzedają grillowane kiełbaski, mężczyzna idący środkiem ulicy nawołuje do kupna telewizorów, bluz z Adidasa i kabli USB, zewsząd migają do nas bilbordy centrów handlowych i kantorów. Foz do Iguazu, z którego właśnie wyjechaliśmy, wydaje się być wręcz sterylne.
Szybko znajdujemy kolorowy autobus z napisem Ciudad del Este i po krótkiej chwili docieramy na stary dworzec autobusowy. Naszym celem jest dostanie się do Boliwii, co oznacza długą przeprawę przez cały Paragwaj. Znalezienie firmy przewozowej nie jest trudne, bo konkurencji tak naprawdę brak. Szybko kupujemy łączony bilet z przesiadką w stolicy - Asuncion i godzinę później siedzimy w busie z nosem przyklejonym do szyby podziwiając życie toczące się przy głównych ulicach.
Malutkie stoliczki z plastikowymi krzesełkami, plakaty reklamujące piwo, konie pasące się na łąkach i polanach – Paragwaj do złudzenia przypomina nam nasz ukochany Laos.
Po kilku godzinach lądujemy na dworcu w Asuncion. Szybko robimy zakupy na dalszą drogę: świeżo smażone pączki, czipsy, napoje i domowej roboty kanapki. Przed nami 20-godzinna podróż starym, rozlatującym się autobusem, bez klimatyzacji w 40 stopniowym upale przez Chaco – prawie bezludny, gorący region Paragwaju – jedno z najdzikszych miejsc na ziemi.
W środku nocy zostajemy kilkakrotnie budzeni na kontrole graniczne, które zaczynają się już kilkaset kilometrów przed granicą z Boliwią. O 3 w nocy wszystkie nasze rzeczy zostają wyrzucone z plecaków i solidnie przeszukane, a my dokładnie przepytani o cel naszych podróży. Razem z nami podróżują Paragwajczycy i Boliwijczycy, więc cała uwaga skupiona jest na nas – dwójce białasów, którzy potrafią wydukać tylko kilka słów po hiszpańsku. Po trzeciej kontroli nasze plecaki wyglądają jakby wyciągnięto je właśnie spod ziemi – są w piasku, kurzu, w dodatku cała ich zawartość jest „przemielona” przez celników, jednak o 10 rano po nieprzespanej nocy, nie mam ochoty doprowadzać ich do porządku i po prostu rzucam je po raz kolejny do brudnego bagażnika pełnego worków z ziemią.
Po prawie 22 godzinach docieramy do Santa Cruz – miasteczka w środkowej Boliwii. Ostatni autobus do Sucre odjechał trzy godziny temu, więc decydujemy się na transport do Cochabamby. Docieramy o poranku, jak na złość znowu nie zdążamy na busa do Sucre, więc pozostaje nam spędzić 12 godzin w Cochabamie. Spacerujemy więc uliczkami miasta, zajadamy się pierwszymi boliwijskimi specjałami, odwiedzamy rynek główny i wpadamy a chwile na targ. Gdy nastaje godzina 19 nie potrafimy uwierzyć, że w końcu dotrzemy do Sucre i że na dobre rozpoczniemy naszą przygodę z Boliwią.
W Sucre lądujemy wcześnie rano, kiedy słońce dopiero co wstaje. Uliczkami, jeszcze śpiącego, miasta kierujemy się w stronę naszego hotelu. Po szybkiej kąpieli i śniadaniu, zwarci i gotowi ruszamy na miasto….
Mało kto wie, że Boliwia posiada aż dwie stolice. Sucre, to konstytucyjna stolica kraju. Ze względu na położenie La Paz (administracyjnej stolicy państwa) na wysokości powyżej 4000 metrów n.p.m. władze zdecydowały się na przydzielenie funkcji reprezentacyjnych właśnie niewielkiemu miasteczku Sucre.
W Sucre spędziliśmy trzy dni, a czas ten wykorzystaliśmy głównie na poznawaniu miasta.
Pobyt upływał nam na spacerowaniu po uliczkach „białego miasta”…
….kosztowaniu chyba wszystkich dostępnych rodzajów soków…
…odwiedzeniu kilkakrotnie wielkiego targu w samym centrum miasta…
…wspinaniu się na punkty widokowe…
…piciu pysznego wina…
…i codziennego podziwiania miasta w blasku zachodzącego słońca.
Udało nam się także trafić na niewielką paradę z okazji zbliżającego się Dnia Niepodległości.
Naszym małym domem stał się hotel Mi Pueblo Samary, położony w samym sercu miasta, który urzekł nas przede wszystkim cudowną atmosferą, przemiłą obsługą, śniadaniami serwowanymi na tarasie z widokiem na miasto oraz niezwykłą kolonialną zabudową.
Do La Paz dotarliśmy pod koniec naszej wyprawy po Boliwii. Po drodze zdążyliśmy wpaść do Uyuni, przejechać pustynię solną, odwiedzić flamingi w Parku Narodowym Eduardo Avaroa i pospacerować po brzydkim (i trochę przerażającym) Oruro.
Gdy po kilkugodzinnej podróży naszym oczom ukazała się panorama miasta byliśmy zachwyceni jego położeniem – w samym środku And Środkowych u podnóża Cordillery Real, na dnie doliny.
La Paz z sąsiednim El Alto to moloch, gigantyczne miasto, które ilością mieszkańców i domów spokojnie mogłoby konkurować z niejednym mniejszym państwem. Jest nie tylko intrygujące, pięknie położone oraz niezwykle fotograficzne, ale należy także do czołówki najbardziej niebezpiecznych miast w Ameryce Południowej.
W La Paz spędziliśmy tydzień podziwiając w tym czasie miasto z perspektywy kolejki linowej…
….z wzgórza EL Alto…
…z punktu widokowego Killi Killi…
…oraz z Miardor Laikakota i każdy widok był naprawdę imponujący.
Ciężko tak naprawdę porównać te dwa, tak różne miasta. My o wiele bardziej polubiliśmy spokojne, małomiejskie Sucre, ale uważamy, że każdy odwiedzający Boliwię powinien chociaż na chwilę wstąpić do La Paz.
_______________
Informacje praktyczne:
Sucre:
♥ Dojazd do Sucre z Brazylii jest długi i wymaga sporo czasu. Poniżej nasza trasa:
-Foz do Iguazu – Ciudad del Este: 5 BRL (autobus z przystanku przed McDonaldem do granicy), przechodzimy odprawę celną, idziemy chwilkę przez most, idziemy po paragwajską pieczątkę i łapiemy kolejny autobus 5 BRL na dworzec (można płacić w paragwajskiej lub w brazylijskiej walucie)
-Ciudad del Este – Asuncion: 55 000 GS (kilka kursów dziennie, podróż trwa 6-7h; istnieją też szybsze i droższe połączenia autobusami VIP)
-Asuncion – Santa Cruz w Boliwii: 450 000 GS (autobus wyjeżdża o 19:30 i z tego co się orientujemy to jedyny taki autobus, czas przejazdu 20-30h w zależności od sytuacji na drogach oraz ilości kontroli celnych)
-Santa Cruz – Cochabamba: 60 BOL (nocny autobus cama)
-Cochabamba – Sucre: 30 BOL (nocny autobus semi-cama).
Można również z Santa Cruz kombinować przez Oruro czy La Paz i obrać inny kierunek poruszania się po Bolwii lub mieć szczęście i zdążyć na bezpośredni autobus do Sucre.
♥ W Sucre zatrzymaliśmy się w hotelu Mi Puebla Samary Hotel (Dalence 349, Sucre, Boliwia) i polecamy go z całego serca. Szybciutkie wifi, pyszne śniadania z widokiem na miasto, sympatyczna obsługa, położenie w samym centrum miasta oraz piękna kolonialna zabudowa.
♥ Transport miejski w Sucre: 1,50-2 BOL collectivo, które jest najlepszym środkiem do przemieszczania się po mieście.
La Paz
♥ Do La Paz dojechaliśmy z Oruro: 20 BOL (autobus semi cama, kilka kursów dziennie, możliwość negocjacji ceny najlepiej przed samym odjazdem autobusu). Warto również pamiętać, że dworce w Ameryce Południowej mają podatek, który opłacić musimy wychodząc z terminalu na autobus, zazwyczaj 1-3 BOL. Często do okienka jest kolejka, więc warto wziąć to pod uwagę śpiesząc się na jakieś połączenie.
♥ W La Paz zatrzymaliśmy się w trzech hotelach: Casa Fusion, Pan American, Casa Colonial.
♥ Transport miejski w La Paz: 2 BOL collectivo, 3 BOL przejazd kolejką linową Teleferico.
A Wy byliście w Boliwii?
Które miasto podoba Wam się bardziej?
1 Comment
Wspaniałe!