Podskczyłam i uderzyłam głową o sufit autobusu. Z ręki powypadały mi wszystkie torby.
Ledwo zdążyłam je pozbierać, a już kierowca dzikiego autobusu zaliczył kolejną dziurę i cała moja praca poszła na marne.
O zdrzemnięciu się nie było mowy. Każde chwilowe przyśnięcie skutkowało guzem lub wylądowaniem na kolanach współpasażerów.
Kierowcy zdają się brać tutaj udział w konkursie ‚kto wpakuje się w większą koleinę i kto narobi więcej szkód wewnątrz pojazdu’. Powiem Wam, że nasz jest w tym świetny.
Dodatkowo nasz kierowca należy do śmieszków, kawalarzy i w swoim malutkim telewizorku puszcza wietnamskie kabarety. Wybrał wyjątkowo dobry skecz, bo cały autobus pokłada się ze śmiechu.
I tak podskakując na tyłach autobusu wśród hihów i śmiechów naszych współpasażarów zaczeliśmy się zastanawiać, jak to właściwie z tym Wietnamem jest.
U nas schemat zawsze jest ten sam: trafiamy na jakiś artykuł, szczęśliwie o kraju do którego się właśnie wybieramy, czytamy długie relacje nacechowane samymi pozytywami. Oczywiście do tego prawie zawsze dochodzą zdjęcia z google grafika, które – no cóż – nie zawsze pokazują świat w rzeczywistym obliczu.
Napalamy się, nawet bardzo. Dodajemy punkt do ‚mapy marzeń’, zaznaczając atrakcje z potrójnym wykrzyknikiem i w koncu nadchodzi wymarzony dzień.
Siedzimy w autobusie/samolocie/samochodzie/pociągu i mkniemy w stronę trójwykrzyknikowemu miejscu. Aparat naładowany, statyw w ręku, filtr na obiektyw nałożony. Wierzymy, ba, jesteśmy pewni, że zrobimy zdjęcia o niebo lepsze od tych, które zostały nam wyświetlone parę tygodni wcześniej.
Już widzimy naszą relację w gazecie. Czujemy, że tymi zdjęciami podbijemy niejeden portal podróżniczy.
Sława, fejm, dozgonny szacunek.
Docieramy na miejsce i… what the fuck?
W momencie tej chwilowej zadumy byliśmy akurat na półmetku naszego pobytu w Wietnamie i podczas tej oto szalonej podróży po górskich zboczach zrobiliśmy listę miejsc, które nas zachwyciły oraz atrakcji, które nas rozczarowały w południowej i środkowej części kraju.
CO WARTO
Hoi An
Absolutny mistrz naszej podróży po tej części kraju!
Kolorowe kamienice, przydrożne garokuchnie, delikatny blask lampionów dodający miastu romantycznego uroku, kolorowa promenada, a przede wszystkim wspaniałe zatłoczone uliczki tętniące życiem.
Nad całym miastem czuwa Kazimierz ‚Kazio’ Kwiatkowski. Polak, który kilkadziesiąt lat temu wybrał się do Wietnamu by odnowić My Son, po drodze ratując Hoi An. To dzięki niemu miasto to zostało wpisane do rejestru światowego dziedzictwa UNESCO.
To zadziwiające, jak małą ilość wiadomości znaleźć możemy o nim w polskich mediach, a jak wielką w tych wietnamskich.
Będąc w mieście grzechem byłoby nie odwiedzić lokalnego marketu. W jego wąskich uliczkach znajdziemy wszystko czego dusza zapragnie. Aromatyczne ryby? Nie ma problemu!
Żywe kury? Oczywiście!
Makarony? Mówisz, masz!
Egzotyczne owoce i aromatyczne warzywa? Głupie pytanie!
Nie ważne jakiego koloru skóry jesteś i że typowo wyglądasz jak osoba wracająca właśnie do hostelu, sympatyczna pani zechce Ci wcisnąć wanienkę żywych krabów za pół ceny!
Okazja!
A co z nią zrobisz? To już nie jej problem : )
Fairy Spring
‚5000 dong my friend. Motorbike. Parking. 5000 dong!’
Płacimy uśmiechniętemu, bezzębnemu Panu tą równowartość 80 groszy w zamian za popilnowanie naszego skutera.
Nie mija 5 minut, a już kolejny mężczyzna mknie do nas z plikiem wietnamskich dongów ‚2000 dong entrance fee’ – oznajmia z poważna miną.
Oczywiście mamy świadomość, że ta kolejna opłata nie jest obowiązkowa. Zdajemy sobie sprawę, że dogodne położenie jego domku daje mu możliwość ‚zdzierania’ z turystów.
Nie mamy ochoty jednak kłócić się o te kilkadziesiąt groszy, więc płacimy.
Nastolatek instruuje nas by zdjąć buty i zostawić je przed jego domem, gdzie zostaną przypilnowane, pokazując nam tym samym, że zapłacone pieniądze nie idą na marne!
Wchodzimy do mętnej, lecz cieplutkiej wody i zaczynamy naszą podróż wzdłuż kanionu wijącego się w czerwono – białej scenerii.
Różnorodne formacje skalne, obrośnięte wybrzeże, wyrzeźbione przez wiatr kształty i wydmy robią niesamowite wrażenie.
Na naszej trasie o 7 rano nie było nikogo, wiał lekki wietrzyk, więc droga była przyjemna.
Całość kończy niewielki wodospad oraz kilka pasących się bawołów.
Mui Ne i porozrzucane na wybrzeżu wioski rybackie
O ile przedmieścia Mui Ne zawładnięte przez Rosjan, którzy stworzyli tutaj imperium turystyczne nie mają nic do zaoferowania, tak samo Mui Ne to całkiem inny klimat.
Wypożyczając skuter warto pobłądzić po zapchanych uliczkach, podjechać na rybny targ czy też nie zdążyć zahamować i z wielkim hukiem wylądować w skuterze pobliskiej Wietnamki < nie żeby przydarzyło się to nam>
Samo miasto słynie z Fishing Village, która stała się już lekko komercyjna. Mimo wszystko warto ją odwiedzić, a jeszcze lepiej poszukać mniejszych, bardziej autentycznych,których wzdłuż wybrzeża nie brakuje.
Świątynia Cao Dai
Świątynia ta jest miejscem spotkań wyznawców kaodaizmu, czyli religii łączącej w sobie tradycje chrześcijaństwa, taoizmu, konfucjanizmu i buddyzmu.
Jest jedną z głównych religii południowego Wietnamu, posiadając tym samym około dwa i pół miliona zwolenników. Większość wyznawców to pacyfiści i weganie. W religii tej ważna jest równowaga i taki sam stopień równości między kobietą a mężczyzną.
Sama świątynia robi gigantyczne wrażenie, zwłaszcza w środku. Od tysiąca znajdujących się tutaj kolorów mogą zaboleć oczy, a wśród tych wszystkich barwnych zdobień znaleźć można rzeźby azjatyckich smoków, kwiatów lotosu oraz posąg Chrystusa. Na głównym ołtarzu usadzona jest wielka kula ziemska z Lewym Okiem Boskim.
Msze odbywają się 4 razy dziennie. Każdy może ją zobaczyć, lecz turyści nie mogą w niej uczestniczyć. Półgodzinne nabożeństwo oprawione jest piękną muzyką, powstałą dzięki jednostrunowym instrumentom dan co. Monotonny dźwięk pozwala wzieść się na wyżyny duchowej ekstazy i dogłębniej przeżyć mszę.
Sami wierni ubrani są w białe szaty, natomiast kapłani odziani są w stroje o trzech kolorach: niebieskim (symbolizującym taoizm), żółtym (odwołującym się do buddyzmu) oraz czerwonym ( odpowiadającym konfucjanizmowi).
W czasie modlitwy wokół świątyni są wyznaczone strefy, na których nie może stanąć ludzka noga.
Wyczytaliśmy również, że świętym może być dla nich każdy kto ‚dzięki zasługom na świecie narodzi się jako istota duchowa’, tak więc na ich liście figuruje Victor Hugo, Maria Skłodowska – Curie, Juliusz Cezar i… UWAGA… Lenin.
Na ile cała msza jest autentyczna a na ile jest to spektakl pod turystów?
Tego nie wiemy, ale brak sklepików, garokuchni, skarbonek i duże zaangażowanie wyznawców pozwala nam wierzyć w autentyczność całego przedsięwzięcia w świątyni Cao Dai.
Mimo, że po drodze mijaliśmy kilka podobnych miniaturek – kopii, to ta zachwyciła nas najbardziej.
Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli wioski w okolicy Nha Trang i Hoi An
Zasługują na szczególną uwagę ze względu na swoją autentyczność.
Rozpadające się domostwa, kolorowe pranie, bezpańskie psy, ciągnące się aż po horyzont pola ryżowe, góry w oddali, plantacje warzyw i ludzie pracujący w polu to obraz Wietnamu sprzed kilkudziesięciu lat.
Ludzie nie mają tutaj dla kogo udawać. Nie docierają tutaj żadne autobusy turystyczne, a i białych na motorach jest tu jakby mniej.
Po zniszczonym moście przechadzają się krowy, w błocie tapla się bawół, na ogródku trójka mężczyzn buduje szopę, jeden pan łowi ryby inny dba o swoją małą plantację, w oddali dwie kobiety jadą z torbami w stronę targu. Wszystko toczy się swoim powolnym, niczym nie naruszonym tempem.
Wracając do miast mija się na zboczach gór kolorowe cmentarze.
Sajgon
Sajgon to istny SAJGON. 10 milionów skuterów w mieście, szum, huk, naciągacze, riksiarze, bezdomne psy, panie sklepikarki, biura turystyczne, autobusy, świst, gwar, tłumy przechodniów.
To co fascynuje to elektryka.
Istny majstersztyk.
Poplątane kable wiszą nad ulicami i domami. Jak to wszytko funkcjonuje przy takiej wilgotności pozostaje tajemnicą samych elektryków, którzy nierzadko by dojść do sedna problemu, muszą spędzić cały dzień na rozplątywaniu supłów.
Wyzwaniem na samym początku może być przejście przez ulicę. Tłum nadjeżdżających kierowców przeraża, wręcz paraliżuje. Dodając do tego wszechobecny klakson <tak Wietnamczyk se musi titnąć co 10 metrów> oraz agresywną jazdę i zagubieni turyści < jak my> modlą się by ich punkt docelowy nie był po drugiej stronie ulicy.
Miasto to ma 3 oblicza: wietnamskie pochowane głęboko w uliczkach, francuskie przejawiające się w architekturze oraz chińskie, czyli te które najbardziej przypadło nam do gustu.
Intensywna 5 dzielnica kusi zapachami, pysznymi daniami, kolorami, sympatycznymi ludźmi i uśmiechniętymi dzieciakami.
Pełno tutaj targowisk, kolorowych witryn i zapyziałych kamieniczek dodających miejscu wielkiego uroku.
CZEGO NIE WARTO
Pola Soli w okolicy Nha Trang
Wygooglujcie sobie ‚salt fields vietnam’, proszę, zróbcie to.
Poczekam.
Macie?
Czy waszym oczom podobnie jak naszym ukazały się stożki soli, piękna uprawa i uśmiechnięci Wietnamczycy.
No tak, Internet zawiódł nas niejednokrotnie. Ale tu porażka była na całej linii.
Półtoragodzinna jazda skuterem miała być wynagrodzona pięknymi widokami i podpatrzeniem lokalnej produkcji, tymczasem sól nakładana była gigantycznymi koparkami i wywożona olbrzymimi samochodami towarowymi.
Czerwone Wydmy
Ile to się naczytaliśmy, ile to zdjęć naoglądaliśmy, ile ohów, ahów i zachwytów.
Wsiadamy więc na skuter i w te pędy ruszamy w kierunku Czerwonych Wydm. Już z drogi ‚łapie nas’ parkingowy, zachęca do zostawienia motorbajku właśnie na jego posesji i skorzystania z jego najlepszej ‚wcale-nie-wyglądającej-jak-pozostałe’ deski do zjeżdżania z Wydm.
Negocjujemy cenę do satysfakcjonującej, w gratisie dostajemy miejsce postojowe dla naszej maszyny i już idziemy w stronę tego cuda.
Uciekamy od masy naganiaczy z ‚water’ i ‚what you need my friend’ i po chwili jesteśmy na wydmach.
Niestety zamiast pięknych widoków dostajemy rozżarzony piasek z widokiem na miasto, zamiast różnorodnych formacji praktycznie płaski teren, a zamiast świetnej zabawy na ‚piaskowych sankach’ – poparzenie od słońca.
Jeśli kogoś faktycznie fascynują takie klimaty bardziej polecamy Wydmy Białe, do których już dojazd stanowi atrakcję samą w sobie.
Long Son Pagoda, czyli wielki Budda
Podobnie jak w każdym rozczarowującym nas przypadku i tu spodziewaliśmy się autentyzmu, wyciszenia lub chociaż braku wszędobylskich sklepikarzy.
Tymczasem po wejściu został nam wciśnięty drogi bilet, co jakieś 2 minuty starsze Panie naganiały nas do kupna okularów przeciwsłonecznych i wachlarzy,a turyści bili się ze sobą o miejsce na schodach do zrobienia idealnego zdjęcia z buddą.
Mimo wszystko, południowy i środkowy Wietnam nas zachwycił i z chęcią byśmy tutaj wrócili!
7 Comments
Super, bardzo przydatne informacje, a zdjęcia rewelacja czekam na kolejny wpis, pozdrawiam Kaśka
Fajna relacja! Nawet nie przepuszczałam, że istnieje taka religia jak kaodaizm. Swoją drogą niezły misz-masz mają w tej świątyni:) Ciekawa jestem jak rozwiązują kwestie sporów dogmatycznych. Właśnie, jakiego aparatu używacie? Bo fajowe zdjęcia wychodzą.
P.S. Uprzejmie zwracam uwagę na malutki błąd ortograficzny, swoją drogą każdemu zmęczonemu podróżnikomy może się zdarzyć (podpowiedź: słówko – muzyka)
Pozdrawiam
Ola
Dzięki za uwagę
To raczej kwestia mojej ortografii niż zmęczenia – nigdy nie byłam z niej dobra
Jeśli chodzi o aparat to używamy Canona 60 d
+ szerokokątnego obiektywu 2.8 Tamron
Cześć, bardzo przydatny post, dzięki. Zastanawiam się, czy warto na dłużej (tj. ok. 3 tygodnie) zatrzymać się w Hoi An. Czy nie jest tam za bardzo turystycznie? Jak uważacie? Pozdrawiam!
Hej
My nie spotkaliśmy zbyt wiele białych twarzy, ale wydaje mi się, że wszystko zależy od sezonu
Miasteczko jest urocze, więc jeśli lubisz pyszne jedzenie, targi, jazdy rowerem i skuterem po pięknych okolicach to jak najbardziej polecamy
Cześć,
w okolicach Nha Trang (10-15 km na północ) godne polecenia Ba Ho Waterfalls Cliff Jumping. Trafiliśmy tam przez przypadek odwiedzając wsie spokojne, a uciekając z rosyjskiego kurortu. Rewelacja.
Long Son Pagoda faktycznie żadna rewelacja. Ja trafiłem jak nie było prawie żadnych turystów i naciągaczy – cisza, spokój.
Hej!
Myślimy akurat o wypadzie do Wietnamu i trafiliśmy na Wasz wpis. Powiemy krótko: Świetny post i absolutnie rewelacyjne zdjęcia! A Pola Soli w necie vs. rzeczywistość… No cóż to już jest sytuacja, której nie da się porządnie skomentować xD Na pewno skorzystamy z Waszego doświadczenia Dzięki wielkie