Pamiętacie ostatni wpis z serii: „Blogerzy mówią:…”? Było o spełnianiu marzeń, o pasji, o wielkiej chęci ruszenia w świat, o strachu i sposobach na znalezienie funduszy na wyprawę.
W tym poście te same osoby opowiedzą jak wygląda życie w podróży, jakie są wady i zalety długich wojaży. Podzielą się momentami zwątpienia, frustracjami i pokażą, że po pewnym czasie podróż staje się normalnym życiem, do którego, oprócz wielu pozytywnych emocji, wkrada się również… rutyna.
Więc jeżeli już zebraliście pieniądze, stoicie przed biurem szefa z wypowiedzeniem, rodzina szlocha po kątach, że nie zobaczy Was przez jakiś czas, a Wy dalej zastanawiacie się JAK TO BĘDZIE – to ten tekst jest dla Was
Podobnie jak ostatnio rozmawiamy z:
DC Adventures
Gadulec
Własną Drogą
Ale jazda
Let’s get lost
Patrycja Borowska
Tropimy Przygody
Career Break
Nakręceni
Vets Away
Jest średnio
Przez kontynenty
Namiot nasz dom
Sto historii
Everyday Routes
Habli Babli
Lovelajf
Legal Alien
Złap trop
Krok za krokiem
Dlaczego wybraliście taki sposób podróżowania? Dlaczego na tak długo?
Kinga: „Cóż… backpacking może nie jest najwygodniejszą formą podróży, ale na pewno tanią i pełną niespodziewanych zwrotów wydarzeń. A to właśnie na tym nam głównie zależało. Stwierdziliśmy, że w pół roku jesteśmy w stanie poznać w miarę dobrze te kilka krajów Azji południowo-wschodniej (Tajlandię, Laos, Kambodżę, Wietnam, Malezję, Indonezję i Singapur). Chcieliśmy również odbyć wolontariat na przykład korzystając z portalu Workaway i spędzić w jakimś miejscu 1,5-2 tygodnie. Pewnie zostalibyśmy w Azji dłużej, ale powoli kończyły nam się oszczędności, a poza tym mój chłopak w marcu 2015 zaczynał studia.”
Gosia i Paweł: „W zasadzie to to nie jest styl podróżowania, tylko styl życia Bo teraz nasze życie to podróż. Rzuciliśmy wszystko i na chwilę obecną nie planujemy wracać. I tak naprawdę nie wiemy ile ta przygoda będzie trwała ani dokąd nas zaprowadzi. I to jest chyba w tym wszystkim najlepsze, że w końcu mamy czas, mamy tyle czasu ile chcemy. Ograniczają nas tylko bilety lotnicze, które czasem musimy kupić z wyprzedzeniem. A poza tym to jesteśmy jak chorągiewki na wietrze. Powieje w stronę Kambodży, to jedziemy do Kambodży. Koleżanka bardzo zachwalała Tajwan, to jesteśmy na Tajwanie. Już prawie 2 miesiące chociaż początkowo planowaliśmy miesiąc. Ale nam się spodobało tak bardzo, że zostaliśmy na dłużej. Bo możemy, bo nic nas nie goni, bo nie mamy sztywnych planów. Dodatkowo, długa podróż to też reset dotychczasowego życia. Dużo się widzi, myśli, przeżywa. Zmienia się sposób podejścia do życia, do rzeczy materialnych, do samego siebie. Można się sprawdzić w wielu rożnych sytuacjach, poznać swoje granice i słabości, przewartościować życiową hierarchię.”
Jusia i Tomek: „Dlaczego długa podróż? Z ciekawości. Jak to jest być w tak długiej podróży? Czy czuje sią tą wolność? Jak tam się żyje? Czy nam się spodoba? Co nas tam spotka? Kogo poznamy na swojej drodze? Nie mieliśmy żadnych głębszych oczekiwań, nie szukaliśmy swojego ‘miejsca na ziemi’ czy ‘siebie’, raczej jechaliśmy poznawać i uczyć się nowych światów. Jednocześnie wiedzieliśmy, że po każdej podróży wracamy z bardziej otwartą głową i milionem inspiracji, więc na wszelki wypadek nie planowaliśmy nic, do czego musielibyśmy wrócić. Daliśmy sobie białą kartkę:)”
Ania i Czarek: „Uważamy, że świat jest wielki, jest tyle do zobaczenia, a życie takie krótkie… Chcieliśmy po prostu zacząć żyć pełnią życia i robić to, co kochamy – podróżować.”
Magda: „Dla nas sposób podróżowania, czyli backpacking, był naturalnym wyborem. Nie bardzo widziałam inną opcję podróżowania przez dłuższy czas. Co do czasu trwania podróży to on się wraz z jej trwaniem zmienił. Początkowo miało być tylko 8 miesięcy, potem dodaliśmy kolejne pół roku, a później jeszcze 3 miesiące.”
Marta i Tomek: „Na jednej z randek, jakie sobie organizowaliśmy mieszkając w Warszawie, zobaczyliśmy w knajpce obrazek z napisem „Albo grubo, albo wcale”. To hasło jak ulał pasowało do tego, jak wyglądał nasz związek od początku – w naszym przypadku sprawy toczyły się bardzo szybko – od poznania się do zamieszkania minęły niespełna dwa miesiące, do zaręczyn kolejne cztery, a do ślubu następne 3. Ta podróż nie mogła wyglądać inaczej! Oboje jesteśmy głodni świata, uwielbiamy podróżować, lubimy wyzwania. Chcieliśmy poczuć jak najwięcej, bez ograniczeń urlopowych, nacieszyć się sobą, nauczyć się ile tylko się da. Podroż w stylu „albo grubo albo wcale” była wiec jedyną, jaka wchodziła w rachubę.”
Julia: „No ja nie nadaję się do jeżdżenia na rowerze, ani żadnej innej formy długotrwałego podróżowania, która wykluczałaby korzystanie z transportu. Nienawidzę autostopu, bo uważam to za dość krępującą formę żebractwa, która w dodatku zmusza mnie do prowadzenia konwersacji z kierowcą, na co zazwyczaj nie mam najmniejszej ochoty. Chociaż parę razy nie miałam wyjścia, i musiałam stopa łapać. Nie cierpię tego, bo kiedy tylko ktoś się zatrzyma, najpierw muszę wysłuchać godzinnego pouczającego wykładu o tym, jakie to niebezpieczne, i co ja tu robię sama. Są tacy, którzy z rozmysłem korzystają tylko z autostopu, mimo że mieliby te dwa dolary na bilet. To z kolei wygląda mi na pozerstwo (zobaczcie, jaki ze mnie hipis), ale każdy sobie podróżuje, jak chce. Nie wyobrażam sobie też długotrwałego podóżowania w towarzystwie, a tym bardziej w grupie. Lubię być sama, cenię sobie święty spokój, nie muszę cały dzień z kimś rozmawiać, a im więcej osób, tym podróż robi się bardziej rozlazła i konfliktogenna, bo wszystko trzeba uzgadniać i negocjować. Zdarzało mi się mieć towarzysza na kilka dni lub tygodni, ale z zasady podróżowałam sama i nie wyobrażam sobie tego zmieniać. A dlaczego na tak długo? Bo trasa jest długa, bilety lotnicze dość drogie, i jeśli już przeleciałam nad Atlantykiem, to nie po to, żeby zaraz wracać.”
Olga i Marcin: „Podróżujemy głównie autostopem, bo tylko dzięki temu mamy kontakt z mieszkańcami danego kraju. Możemy dowiedzieć się o ich marzeniach, priorytetach, a także codziennych zmaganiach i ograniczeniach.Poza tym, nie oszukujmy się, to znacząco obniża koszty wyjazdu. Biorąc pod uwagę nasz ograniczony budżet, gdybyśmy podróżowali tradycyjnymi środkami transportu, nasza podróż dobiegłaby końca jakiś miesiąc temu.Uważamy, że tak długi wyjazd jest możliwy w zasadzie raz w życiu, gdy jeszcze nie ma się zobowiązań typu kredyt czy dzieci. Można bez limitów poświęcić się swoim pasjom.”
Karolina i Bartek: „Długie podróżowanie daje czas. Czas na dokładniejsze poznawanie ludzi spotkanych w drodze, kultury danego kraju czy miejsc. To największa zaleta takiego typu podróży i ogromny przywilej: mieć czas na wszystko. Kto dziś może sobie na to pozwolić w pogoni za pieniądzem, karierą, wymarzonym mieszkaniem na kredyt? My nie gonimy, powoli przemieszczamy się tam, gdzie akurat coś nas przyciągnie. Czasem zostaniemy 2 dni, czasem 2 tygodnie, a czasem 2 miesiące, bo coś nas zainteresuje i zatrzyma na dłużej.”
Ania i Szymon: „My poruszamy się głównie rowerem. Uwielbiamy wolność i swobodę, którą on nam daje. Oczywiście, gdy jest taka konieczność nie stronimy też od innych środków transportu. Dla nas istotną przewagą roweru jest fakt, że dzięki niemu jesteśmy bliżej ludzi, widzimy więcej, nie umykają nam miejsca, które często są omijane, gdy jedzie się na przykład autem, czy motorem. Oczywiście to jest tylko nasz punkt widzenia i fajnie, że oboje tak czujemy, bo bardzo ułatwia to sprawę. Rower też jest tańszy w utrzymaniu. Nie potrzebuje żadnego paliwa, poza siłą naszych nóg. To też pozwala nam podróżować już ponad 18 miesięcy.”
Zuzia i Antek: „Podróżowanie własnym vanem… Ta wolność i niezależność to to, czego w podróży potrzebujemy. Nie lubimy zorganizowanych wycieczek, napiętego planu, rozkładów jazdy. Chcemy móc cieszyć się tym, że mamy kilka miesięcy na to, by spokojnie zwiedzać sobie to, na co mamy ochotę i czerpać z tego jak najwięcej przyjemności. Dodatkowo jest to niewątpliwie oszczędność jako, że śpimy w samochodzie, więc nie płacimy za hotele/hostele/kempingi. A benzyna w Australii jest dość tania – około dolara za litr. Dlaczego na tak długo? Potrzebowaliśmy czasu, aby zregenerować się po studiach, zastanowić nad tym, co chcemy w życiu robić plus długa podróż często wychodzi dużo taniej niż wylot na 2 tygodniowe wakacje.”
Zosia i Ruben: „W każdym miejscu staramy się spędzić co najmniej miesiąc, bo pozwala nam to na regularną pracę i dobre poznanie każdego miejsca w którym jesteśmy. Czujemy się też przez to jakbyśmy byli zwykłymi mieszkańcami, a nie turystami. Mamy przy tym poczucie, że jesteśmy cały czas w ruchu. Dlaczego na tak długo?Ubiegły rok to dopiero początek Będziemy korzystać z zalet zdalnej pracy tak długo, jak to będzie możliwe.”
Daria i Marcin: „Rower – ten środek transportu daje nam wolność podróżowania i odrobinę wiatru we włosach. W ciągu dnia docieramy szybciej i dalej niż gdybyśmy poruszali się pieszo, ale wciąż podróżujemy na tyle wolno, żeby wszystkimi zmysłami świadomie chłonąć otaczający nas świat. Mamy możliwość zatrzymać w każdym miejscu które wydaje nam się atrakcyjne i zostać tam tyle czasu ile chcemy. Nie czeka autobus, kierowca nas nie pogania, nie blokujemy przejazdu stojąc autem na poboczu. Rower wydaje nam się idealnym środkiem transportu. Oprócz tego wspaniała jest świadomość, że kilometry które przejeżdżamy pokonujemy silą naszych mięśni i naszej silnej woli z kora wielokrotnie musimy walczyć. Wielokrotnie klniemy pod nosem, gdy widzimy z jaką lekkością podjeżdżają pod górkę samochody, a my przez cały dzień z jęzorem na wierzchu pokonujemy tylko 35km w boliwijskich Andach. Albo kiedy my marzniemy i mokniemy przemierzając Chilijska Patagoniie w autobusach turyści grzeją się popijając ciepłe napije. Ale kiedy my rozkoszujemy się szumem rzeki leząc pod namiotem i patrząc na przepiękne góry inni turyści nie mają nawet pojęcia, że takie piękne miejsca istnieją bo mignęły im tylko przed oczami jadącego pojazdu. Dodatkowo rower to wyjątkowy środek transportu, który otwiera ludzkie serca i wzbudza zaufanie u miejscowych. ,, odpocznijcie u mnie w domu ” ten tekst slyszymy często, jak nie w bogatych Australijskich willach, to w szałasach głęboko w górach, na skraju morza Karaibskiego w Kolumbii i azjatyckich buddyjskich świątyniach”
Radek i Patrycja: „My nie wybraliśmy żadnego konkretnego stylu podróżowania – często się on zmienia. Czasem gonimy, czasem spędzamy dłużej w jednym miejscu, choć zdecydowanie przeważa to drugie. Podróż z pracą była tym, co od początku zaczęliśmy praktykować, lecz i w Australii rzuciliśmy raz pracę, aby na 3 miesiące móc na outbacku powojażować. Długość podróży nigdy nie była znana i jest tak do dziś.”
Przez kontynenty: „Jeśli tylko będę miał czas, to zawsze będę wybierał długie podróże. Szczególnie teraz, bo perspektywa po spędzeniu roku w podróży trochę się zmienia – tygodniowy czy dwutygodniowy wyjazd wydaje się dużo za krótki, i dopiero wyjechanie na miesiąc albo dwa daje poczucie bycia w drodze.”
Gosia i Mariusz: ” Nie znamy innych sposobów podróżowania jak tego najtańszego z plecakiem, kto wie jeśli uda nam się stworzyć drugiego Facebooka, to ruszymy w świat „na bogato”. Póki co chcemy zobaczyć jak najwięcej najmniejszym kosztem, co ma swoje uroki, bo jesteśmy bliżej miejscowych. Każda podróż różni się od poprzedniej i każdy inaczej odbiera świat, więc zapewne trudno porównać doświadczenia. Z pewnością dużo lepiej podróżuje się, jeśli mamy wiedzę na temat lokalnej społeczności, można wówczas nieco zanurzyć się w ich rzeczywistości.”
Jakie są według Was zalety długiego podróżowania? A jakie wady, ciemne strony?
Gosia i Paweł: „Ciemna strona tak długiego podróżowania? Z pewnością tęsknota za bliskimi. Tu nie ma akurat rozwiązania. Co prawda są komunikatory, można rozmawiać i nawet się widzieć. Ale to nie to samo bo nie usiądziesz z rodziną do obiadu, nie spotkasz się znajomymi, nie będzie cię na ślubie koleżanki, którą znasz od dziecka. To największa cena długiej podróży.Co nie oznacza tego, że poza tym w podróży jest zawsze różowo. Gorsze momenty oczywiście też się zdarzają. Jesteś ciągle w drodze, pakujesz i rozpakowujesz się co kilka dni. Nosisz ciężki plecak w 40 stopniowym upale. Jesteś zmęczony, chory, pogryziony przez dziwne robale. Czasem jest pod górkę bo ciężko dogadać się bez znajomości języka a jedyny autobus w ciągu dnia z wioski gdzieś wysoko w górach po prostu nie przyjedzie a nikt nie chce wziąć na stopa. Ba, nawet nie ma kogo zatrzymać za bardzo na tej drodze. Czasem śpisz na lotnisku, dworcu, w autobusie, w domach ludzi, których dopiero co poznałeś. Twój skuter zepsuł się w szczerym polu a do najbliższej wioski masz kilka kilometrów pod górę. Musisz być cały czas czujny bo ktoś z uśmiechem na ustach właśnie próbuje cię oszukać. Takie sytuacje zdarzają się codziennie i wywołują zmęczenie, rozdrażnienie, zniechęcenie, czasem chęć powrotu do domu i zaszycia się w nim na tydzień bez wychodzenia. Tylko po tym tygodniu znów chciałbyś być tam i mieć do czynienia z tymi robalami, pocić się pod ciężarem plecaka, czekać godzinami przy drodze aż znajdziesz transport dalej. Bo takie trudne sytuacje też stanowią część przygody i potem się je wspomina z uśmiechem na twarzy. Każdy kryzys można przeczekać, zwolnić na chwilę, odpocząć, zafundować sobie trochę lepsze warunki na dzień czy dwa i z naładowanymi bateriami ruszyć dalej.
Jest jeszcze jeden aspekt. Nie wiem czy dotyczy to wszystkich par, może nie wszyscy potrafią się do tego przyznać. Przebywanie ze sobą praktycznie cały czas jest na długą metę bardzo ciężkie. Czasem mamy siebie przesyt, bo w domu żyliśmy zupełnie inaczej. Oprócz wspólnych przyjaciół i pasji, każde z nas miało swoją cząstkę świata tylko dla siebie. Teraz jest inaczej. Dzielimy ze sobą absolutnie wszystko, prawie 24/7. Czasem zdarza nam się wyruszyć w miasto w pojedynkę, tak żeby to drugie miało czas dla siebie. Ale już np. nasze pasje muszą poczekać aż gdzieś osiądziemy na dłużej. Mimo wszystko, to też wspaniałe doświadczenie. Uczymy się siebie nawzajem, poznajemy jeszcze bardziej. Taka bardzo intensywna lekcja małżeństwa Może za jakiś czas będziemy się już rozumieć bez słów?”
Daria i Marcin: „Zaletą długiego podróżowania jest na pewno fakt, że nic nas nie goni., żadne terminy., Bilet kupiony tylko w jedną stronę bez planu powrotu. Beztrosko można spędzić czas w miejscu które wpadło nam w oko, zmieniać trasę w zależności od sytuacji które spotykają nas na trasie. Wadą jest to, że przy dłuższym okresie w podróży człowiek zaczyna tęsknić za domem i poszukuje go na trasie. Bardzo często zamiast zainteresować się miastem w którym mieliśmy okazję nocować i zwiedzać ciekawe zabytki, potrafiliśmy całe dnie przelezec w łóżkach grzebiac w internecie i wstając tylko na posiłek. ”
Marta i Tomek: „Na pewno długie podróżowanie ma wiele zalet – głowa oczyszcza się ze stresów, człowiek uczy się wiele o krajach w których przebywa, ludziach go zamieszkujących, ale też o sobie. Na pewno jasnych stron długiego podróżowania jest więcej, niż ciemnych, ale te drugie niewątpliwie istnieją. Zdarzają się nam kryzysy związane głównie ze zmęczeniem, tęsknotą, czasem nudą. Przy długiej podróży wiele czasu pochłaniają przygotowania, planowanie budżetu, pakowanie idealnego plecaka, który finalnie i tak ideałem nie jest. Czasem pojawia się tez temat tzw. przebodźcowania – plaża, którą zobaczyłbyś na standardowym urlopie spowodowałaby tzw. opad szczęki na podłogę. W długiej podróży ta niezwykła plaża z najpiękniejszym zachodem słońca, lazurową wodą i białym piaskiem jest często po prostu kolejną plażą.”
Zuzia i Antek: „Na pewno długie podróżowanie posiada więcej zalet niż wad. Będąc w danym miejscu kilka miesięcy jesteśmy w stanie je naprawdę poznać i zwiedzić. Można tak jak my przepracować kilka miesięcy i odłożyć pieniądze. Daje nam to przywilej zatopienia się w klimacie danego kraju i zrozumienia zasad jakie w nim panują.
Wady? Zmęczenie, tęsknota za domem, problemy typu, źle się czuję, jestem chora/y – co robić?, wszystko jest obce i nie do końca wiemy jak działa i oczywiście boimy się wysokich cen, zepsuty samochód – dodatkowy stres i często duży wydatek. Aczkolwiek największą wadą długiego podróżowania jest możliwość zatracenia się w podróży i niechęć powrotu do domu. Sami boimy się trochę tego momentu kiedy wylądujemy w kraju z myślą, że podróż dobiegła końca.”
Kinga: „Ogromną zaletą jest to, że nie trzeba się aż tak spieszyć. Jeśli jakieś miejsce wyjątkowo nam się podoba – zostajemy w nim dłużej. Bo nie ucieknie nam samolot/autobus/pociąg. Nie musimy szczegółowo planować całego wyjazdu jak w przypadku podróży 2/3-tygodniowej. Możemy jeździć autostopem, bo mamy czas na wielogodzinne czekanie na poboczu drogi. Możemy spać na Couchsurfingu, bo nie przeszkadza nam, że 3 dni spędzimy rozmawiając z ludźmi z całego świata (i nie zobaczymy okolicznych atrakcji). W końcu atrakcje możemy zobaczyć później. Wadą jest tęsknota. Za rodziną, bliskimi, „normalnym” życiem. Za swoim łóżkiem, ciepłą wodą. Jedzeniem! Nie wiedziałam, że można tak bardzo tęsknić za chlebem, żółtym serem i kotletem schabowym!”
Olga i Marcin: „Dzięki temu, że zwiedzamy kraje jeden po drugim, jesteśmy na bieżąco z sytuacją, która obecnie tam panuje. Możemy porównać np. sytuację ekonomiczną Armenii i Tajlandii na przestrzeni trzech miesięcy, a nie 15. lat.W pewnym momencie dopada Cię kryzys. Nie wiesz, co dzieje się z Twoją rodziną – omijasz ważne wydarzenia rodzinne, chrzty, wesela. Nie możesz wspierać bliskich w trudnych chwilach. Podobnie jest ze znajomymi, z którymi nie możesz w weekend wyskoczyć na piwo i być na bieżąco. Zaręczyny w Indiach świętowaliśmy z nowo poznanymi ludźmi, a Facebook poinformował o tym naszych najbliższych. W takich sytuacjach jest ciężko. Poza tym tęsknimy za naszym zwierzyńcem (dwa koty, dwa owczarki anatolijskie, jeden wilczarz irlandzki).”
Olgierd i Agata: „Zaletą długich podróży jest przede wszystkim możliwość zwolnienia, nie pędzi się tak jak na urlopie. Przynajmniej u nas tak było – coroczne wakacje to był czas aktywny, nie leżeliśmy plackiem przez tydzień na plaży (co nie oznacza, że nie leżeliśmy wcale;)), chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć i doświadczyć w kraju, do którego się wybieraliśmy. Do tego często pojawiała się myśl „Pewnie już nigdy tu nie wrócimy, musimy wycisnąć z tych 2-3 tygodni jak najwięcej!”. Teraz jest trochę inaczej, chociaż stare przyzwyczajenia czasem biorą górę, ale uczymy się tego, żeby zatrzymywać się tam, gdzie nam się podoba, nie pośpieszać się, być elastycznym i korzystać z okazji, które napotykamy na drodze. Wadą jest głównie rozłąka z rodziną i przyjaciółmi. I tak Facebook i Skype ratują nam tyłki, więc dzięki wielkie ludziom, którzy takie narzędzia wymyślili. Ale wiadomo, obraz najbliższych na monitorze, a w rzeczywistości to nie to samo”
Julia: „Zaletą na pewno jest to, ze można się zrelaksować. Zostać gdzieś kilka dni, zrobić sobie przerwę, popracować, poleniuchować. Nie trzeba się wtedy spinać, żeby koniecznie gdzieś zdążyć przed wylotem do domu. Dużo się można wtedy nauczyć o sobie, poznać ludzi, poznać miejsca, dostać parę razy kopniaka od życia, coś konkretnego przeżyć (wiem, same banały). Poza tym roczna podróż mentalnie oznacza trzy lata podróży, bo wszystko pamiętamy, codziennie robimy coś nowego, więc w pewnym sensie, z uwagi na ilość śladów pamięciowych z takiego roku w drodze, wydłużamy sobie życie. Z kolei wadą jest to, że wracamy zazwyczaj bez kasy, bez pracy, i do zmienionej rzeczywistości. Ja np wyjechalam jeszcze przed „dobrą zmianą”. Kiedy po powrocie włączyłam „Wiadomości” na TVP, nie mogłam dojść do siebie przez dwie godziny.”
Ania i Czarek: „Długie podróże inaczej nastawiają Cię do świata. Dostrzegasz, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy mocno chcieć i działać w tym kierunku. Zaczynasz żyć pełną parą, nie tylko w weekendy (!). Możesz zobaczyć miejsca i prawdziwie je poczuć, bo masz na to czas. A na urlopach? Gnasz żeby jak najwięcej zwiedzić, a w głowie masz myśl, że zaraz trzeba wracać do pracy.”
Przez kontynenty: „Wad w samej podróży nie widzę żadnych, natomiast problemem może by to, że po powrocie może być ciężko dopasować się do rzeczywistości. Bo i nam zmienia się spojrzenie na niektóre rzeczy po roku w drodze, i rzeczywistość w kraju przez rok trochę się zmienia. Momentami było mi ciężko odnaleźć się wśród znajomych, bo ich życia wyglądały zdecydowanie inaczej niż moje przez ostatni rok.”
Ania i Rafał: „Nigdy nie spodziewaliśmy się, że w podróży można się….nudzić! Na początku trudno było nam przestawić się na tryb bycia w podróży. Gnaliśmy z jednego miejsca w drugie jakbyśmy byli w 2 tygodniowej podróży. Dopiero po czasie odpuściliśmy i zwolniliśmy tempo. Założyliśmy, że i tak nie zobaczymy wszystkiego więc nie ma co się tak spinać :)Przed wyjazdem wydawało nam się, że nasze życie jest trochę nudne. Dom, praca, czas na hobby i pasje. Wszystko było takie poukładane. Chcieliśmy zmiany i myśleliśmy, że ta podróż odmieni nasze życie diametralnie. Jednak podczas podróży okazało się, że życie które zostawiliśmy za nami nie było takie złe! Mieliśmy wszystko co do szczęścia nam potrzeba. Wystarczy zobaczyć, że niestety nie wszyscy mogą cieszyć się takimi wygodami jakie my mamy i od razu człowiek docenia co ma, zwłaszcza jak straci to na jakiś czas.”
Magda: „Dla mnie największe zalety są dwie – po pierwsze nie trzeba się spieszyć, a po drugie można prawdziwie odpocząć i się wyłączyć. Ciemną stronę długiego podróżowania zna chyba każdy, kto go doświadczył – wiem, że to się może wydać niemożliwe, ale nawet podróże potrafią w końcu spowszednieć i zmęczyć. W efekcie, po jakimś czasie coraz trudniej zachwycać się tym, co nowe, coraz mniej się człowiekowi chce okrywać i zwiedzać. Ja miałam takie okresy, kiedy przez tydzień nie robiłam ani jednego zdjęcia, bo mi się nie chciało.”
Ania i Szymon: „Zaletą długiego podróżowania jest to, że nie wydajemy pieniędzy na bilety lotnicze. Granice przekraczamy lądem, co zmniejsza koszty. Dodatkowo nie trzeba się spieszyć. Gdy w jednym miejscu nam się podoba, zostajemy dłużej. Jak poznamy fajnych ludzi, chcemy ich lepiej poznać, więc nie spieszy nam się w dalszą drogę. Jesteśmy też otwarci na nowe propozycje. Nie mamy sztywnego planu, a wręcz tworzymy go na bieżąco. Często o miejscach wartych odwiedzenia dowiadujemy się od napotkanych osób. To miejscowi są skarbnicą wiedzy o danym terenie. I choć uwielbiamy to nasze bycie w drodze, oboje zgadzamy się z tym, że ma ono też i wady. Choćby rozłąka z bliskimi. Nie widzimy jak dorastają chrześnicy, jak kolejne urodziny świętuje ukochana babcia, jak cała rodzina zasiada przy wigilijnym stole. My z dala od nich jesteśmy nieco rozdarci, bo pewna cząstka nas chciałaby być tam z nimi, ale jednocześnie, nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy bygdzieś indziej. I chyba takie dylematy nie są domeną wyłącznie podróży. Każda ważniejsza, lub mniej znacząca decyzja powoduje, że coś zyskujemy, a z czegoś zmuszeni jesteśmy zrezygnować.”
Karolina i Bartek: „Jednak takie podróżowanie ma też wady. Tęsknimy za rodziną, znajomymi, polskim jedzeniem, czasem za swoim własnym kątem, kiedy po raz kolejny musimy spakować plecak. Do tej pory nie mieliśmy żadnych większych problemów w podróży, czujemy się bezpiecznie i wracać jeszcze nam niespieszno.”
Zosia i Ruben: „Długie podróżowanie to dla nas bardziej styl życia. Nie każdemu może to odpowiadać. Z jednej strony cały czas mamy możliwość poznawania nowych miejsc, ludzi. Bycie ze sobą 24h na dobę przez ostatnie 400 dni dużo nas nauczyło. Trochę pokory, cierpliwości i wytrwałości. Czujemy, że dorośliśmy, każde z nas z osobna, ale też jako para. To był taki ostateczny test dopasowania. Widzieliśmy siebie w najróżniejszych sytuacjach i nie zawsze było kolorowo ?) Wadą jest na pewno odległość dzieląca nas z naszymi rodzinami, ale dziś nie ma problemu z rozmową przez telefon/Skype.”
Radek i Patrycja: „Zalety: poznajemy swoje możliwości i ograniczenia, mając okazję sprawdzić się w przeróżnych sytuacjach, szybciej uczymy się i przystosujemy do nowych sytuacji , zmieniamy wachlarz przyzwyczajeń, wzrasta nam tolerancja, zaczynamy bardziej doceniać i chronić przyrodę, poprawia nam się samopoczucie i forma fizyczna, otwieramy głowę na świat oraz ludzi, a psycha staje się silniejsza. Poznajemy mnóstwo pozytywnie wykręconych ludzi i jesteśmy w stanie szybko ocenić, ile co waży na bazarku. (poznawanie języków i takie tam – oczywiste)Po prostu wiesz, że jeśli Cię wyrzucą z samolotu i odpalisz swój spadochron nad niewiadomo jakim miejscem na ziemi, to i tak dasz radę! Wady: nieregularny tryb życia, brak Ciebie przy wigilijnym stole, na urodzinach kota i parapetówie u nowego sąsiada, nieustanne dźwiganie Twojego dobytku na własnych barkach, w przypadku spania w namiocie (nasz przypadek) – wieczne niewyspanie.”
Ania i Rafał: „Zalet jest mnóstwo, od możliwości cieszenia się z każdego z odwiedzanych miejsc, dzięki trybowi slow motion, poprzez aspekt finansowy i możliwość znacznie tańszego przemieszczania się korzystając z wolniejszych lokalnych środków transportu, aż do szansy na alternatywny sposób podróżowania, tak jak w naszym przypadku i wyprawy rowerowej podczas drugiej części podróży. Wady to bycie z dala od domu w trakcie ważnych świąt, jak Boże Narodznie, kiedy chciałoby się być z bliskimi, oprócz tego wszystkie inne ciemne strony są rozjaśniane codziennymi przygodami, które nadają kolorytu całej wyprawie.”
Czy w trakcie podróży napotkaliście jakiekolwiek trudności? Baliście się? Czuliście się zagrożeni? Lub mieliście po prostu dość?
Kinga: „Nie było zbyt wielu takich momentów. Czasem dopadało nas zmęczenie (ciągłe przemieszczanie się, spanie co 2 noce gdzie indziej, noszenie plecaka – to wszystko jest bardzo męczące, nie wiedzieliśmy, że aż tak!). Wtedy zostawaliśmy gdzieś 1, 2 dni dłużej, żeby się zregenerować. Jedną z najtrudniejszych sytuacji był moment, jak straciłam aparat fotograficzny – chwila nieuwagi i już go nie było (w autobusie w Indonezji). Zbyt późno się zorientowałam, nowy aparat przepadł, a wraz z nim zdjęcia z 3 tygodni pobytu w tym kraju. Parę tygodni później upuściłam laptopa mojego chłopaka. Straciliśmy kolejne zdjęcia i filmy. To chyba najtrudniejsze momenty z podróży. I kolejny sprawdzian dla związku, który na szczęście oboje zdaliśmy… :)”
Julia: „Miałam wyjątkowe szczęście i ani razu nie znalazłam się w sytuacji, która mogłaby mi zagrażać. No dobra, raz na Wyspie Wielkanocnej źle wyliczyłam czas na dojście do wioski, i musiałam sobie świecić komórką, zasuwając po nocy po kamorach nad przepaścią. Innym razem w Argentynie zwinęli mi portfel i zostałam bez gotówki i karty, co sprawiło, że czułam się dosyć bezbronna. Ale generalnie czułam się rewelacyjnie. Pod koniec miałam dosyć noszenia w kółko tych samych trzech t-shirtów, pilnowania pieniędzy i plecaka. Miałam ochotę mieć własne łóżko, własny pokój i własną łazienkę. Ale ten stan nadszedł dopiero na tydzień przed powrotem.”
Ania i Czarek: „Dobre pytanie. Nie wiem jak u Was, Rostki, było (jest?), ale u nas od czasu do czasu pojawia się zmęczenie podróżowaniem (a właściwie ciągłym przemieszczaniem się). Wtedy wiemy, że czas zatrzymać się na dłużej w jednym miejscu i naładować baterie. Dopadło to nas podczas drugiego pobytu w Tajlandii, więc przesiedzieliśmy prawie 2 tygodnie w Bangkoku. Prawie nic nie zwiedzaliśmy tylko siedzieliśmy w hotelu, szwędaliśmy się po okolicy, smakowaliśmy jedzenia tajskiego, poczuliśmy prawdziwą Tajlandię. Kilka miesięcy później w Melbourne ponownie narosła w nas chęć dłuższego postoju i zatrzymaliśmy się na miesięcznym wolontariacie z psiakami. Teraz jesteśmy w Auckland i mamy kolejną, miesięczną przerwę w podróży. Próbujemy house sitting, czyli pilnujemy domu i zwierzaków, podczas gdy właściciele są na wakacjach. Trudno byłoby tak dzień w dzień zwiedzać przez 14 miesięcy. Wbrew pozorom to męczy! Mały postój w podróży od czasu do czasu nadaje świeżości w podróżowaniu!”
Jusia i Tomek: „Uważamy, że największym zagrożeniem w Azji południowo-wschodniej są spadające kokosy. Ludzie wszędzie, gdzie się nie pojedzie (o ile nie są to hiper-turystyczne miejsca, ale i tam są wyjątki!) są dobrzy i nie dadzą Ci zginąć. Nauczyliśmy się, że zbierzesz, to co zasiejesz oraz, że na uśmiech wszędzie ludzie dobrze reagują. Każdy z nas miał też momenty zmęczenia czy zwątpienia. Tu zostaniemy bez pieniędzy, a tu musimy nocować w dżungli, nagle wczorajszy obiad okazał się nie najświeższy… ups. I tu pojawia się ogromny plus podróżowania w dwójkę. W takiej chwili momentalnie jedna osoba bierze tę drugą na plecy i idziemy dalej. To uczy odwagi. Wiesz, że dasz sobie rade w każdej sytuacji, nawet, jeśli trzeba poprosić o pomoc.”
Gosia i Paweł: „Zagrożeń jako takich nie ma. Oczywiście trzeba mieć oczy dookoła głowy i uważać na swoje rzeczy bo kradzieże to chyba największe zagrożenie. No może poza Tajwanem. Tam można zostawić telefon na ulicy i ktoś będzie za tobą biegł żeby go oddać a na koniec jeszcze ci podziękuje Lęk czuliśmy przy spotkaniach z policją, bo to jednak często w Azji władza absolutna. A nigdy nie wiesz na kogo trafisz i co ten ktoś ma w głowie. Zazwyczaj chodzi o dorobienie na boku kilku dolarów, ale słyszało się też inne historie. Nam jeszcze, odpukać, nic złego się nie przydarzyło. Przypomniało mi się jednak, że raz się bardzo bałam. Na jednej z wysp w Kambodży zasiedzieliśmy się na zachodzie słońca i potem musieliśmy wrócić już w nocy przez dżunglę na naszą stronę wyspy, gdzie mieszkaliśmy. I tam wszędzie były pająki a my szliśmy w sandałach. Matko jak ja się bałam tych pająków!
Teraz się z tego śmieję.”
Ania i Rafał: „Odnośnie zagrożeń to chcemy wszystkich uspokoić :). Jedyne zagrożenie jakie poczuliśmy było ze strony zwierząt! Anie ugryzł pies (gdzieś w głębokiej w Armenii) i nie raz nie dwa stawaliśmy twarzą w twarz z watahą rozwścieczonych psów. Tak, było to momentami bardzo stresujące. Poza tym nic się nam nie stało! Sami nie wiemy jak to jest możliwe bo w domu przydarza nam się coś cały czas Nie ukrywamy, że były momenty gdy zmęczenie, głód i ogólny dyskomfort włączał myślenie o powrocie do ułożonego i przewidywalnego życia. Jednak kolejnego dnia, gdy już wypoczniesz i najesz się do syta szybko zapomina się o troskach i powrocie do domu :).”
Magda: „Na pewno było kilka faz zmęczenia. Wtedy braliśmy sobie na tydzień czy dwa pokój w jakimś lepszym hostelu, i przez ileś tam dni leżeliśmy nic nie robiąc, oglądając tv i siedząc na internecie. Nawet w podróży trzeba sobie zrobić przerwę, bo to ciągłe przemieszczanie się, nowe doświadczenia i doznania najnormalniej w świecie męczą po jakimś czasie.”
Olga i Marcin: „Mieliśmy to szczęście, że nawet w krajach uznawanych za potencjalnie niebezpieczne, jak Iran, nic złego nas nie spotkało. Zmęczenie fizyczne jest naszym kompanem w zasadzie od samego początku. 15. dodatkowych kilogramów na plecach robi swoje.”
Marta i Tomek: „Jesteśmy na świeżo po tzw. podróżniczym kryzysie. Marta miała słabszy okres – jej samopoczucie na skutek upału, zmęczenia i niedospania drastycznie się pogorszyło i oczywiście pociągnęło za sobą w dół morale. Na szczęście kryzys został zażegnany, mamy nadzieję, że już nie wróci. Zagrożeń i trudności odnotowaliśmy do tej pory mniej, niż w „normalnych” okolicznościach w Warszawie. Podróżowanie po świecie jest dziś bajecznie proste i w większości przypadków bezpieczne.”
Ania i Szymon: „Jazda rowerem ma to do siebie, że zmęczeni bywamy często. Czasami mamy dosyć wszystkiego i pod koniec dnia padamy jak kawki w naszym namiocie. Jednak następnego dnia znowu mamy siły i chęć, aby brnąć w to dalej. Brak prysznica, wygodnego łóżka, tysięcy kosmetyków i nowych ubrań, też nie jest już dla nas problemem. Ciężar naszych sakw szybko wszystko wybija nam to z głowy. Wszystko to też kształtuje nasz charakter. Nauczyliśmy się również stosować kompromisy, bo to chyba podstawa udanej nie tylko podróży, ale też każdej relacji.
Pytacie o momenty zwątpienia. Chyba nie mieliśmy takich chwil, że chcieliśmy wraca, że stwierdziliśmy, że to była zła decyzja. Wręcz odwrotnie chcemy takich dni w drodze więcej. Owszem doskwiera nam tęsknota i myśli, że chcemy być w dwóch miejscach na raz, szczególnie w święta, ale to chyba w tak długich podróżach jest normalne.”
Daria i Marcin: „Ojjjj tak, wielokrotnie zastanawiamy się,, po co to wszystko? ” Środek transportu którym się przemieszczamy wymaga od nas dyscypliny, walki ze słabościami i przeciwnościami natury (śnieg, deszcz, zimno, góry, 50*C upał, a jechać trzeba), raz po raz pojawia się zrezygnowanie i człowiek najchętniej zostawił by to wszystko w cholerę i wrócił do domu. Do dziś pamiętam boczną drogę przez argentyńską pampę.. Wiatr w twarz, szutrowa droga i deszcz. w końcu wola walki sięgnęła dna, rower wrzuciłam w rów, usiadłam na środku drogi i zalałam się łzami klnąc w niebo głosy!! Extremalnych i niebezpiecznych sytuacji po drodze jest cała masa, ale to jeden z uroków podróży z którą trzeba nauczyć się żyć.
Johann Wolfgang Goethe powiedział kiedyś :„Choć podróż długa same trudy wróży,nikt nie doznał przygody bez trudów podróży” i coś w tym jest :-)”
Zosia i Ruben: „Jak do tej pory wszystko przebiega bez zakłóceń. Kanada jest bardzo bezpiecznym krajem. Jedyne zagrożenie w jakiego obliczu mogliśmy stanąć to spotkanie z dzikimi zwierzętami (czytaj niedźwiedziem, pumą), ale nie spotkaliśmy żadnych drapieżników poza kilkoma szopami, wiewiórkami i skunksami. Największe wyzwanie z jakim przyszło nam się zmierzyć to chyba znalezienie mieszkania w Vancouver, bez kanadyjskich referencji i mebli (mieszkania są zazwyczaj całkowicie puste) jest to nie lada wyczyn”
Radek i Patrycja: „Patrycja ma trudności zdrowotne, problemy jelitowe dają mocno w kość, gdyż w czasie podróży nie jest w stanie prowadzić takiego trybu życia ani diety, jaką mieć powinna. Nie boimy się ani nie czujemy się zagrożeni. Dużo bardziej czulibyśmy się zagrożeni idąc ciemną uliczką w nocy w Łodzi, aniżeli np. w Wietnamie. Zmęczenie w podróży występuje u każdego! Podróż to nie jest leżaczek przed turkusowych morzem z obrazków, które widzicie na podróżniczych blogach. Podróż to ciężka praca, duży wysiłek, umiejętność dostosowania się, dlatego tak bardzo warto się z tym zmierzyć, bo jeśli uda Ci się w podróży, to mało już będzie dla Ciebie rzeczy niemożliwych. Nie mamy dość.”
Zuzia i Antek: „Znalezienie pracy nie było bardzo łatwe, ale udało się po kilku dniach, po długim research’u w internecie i wielu telefonach. Znalezienie i zakup samochodu zajęły nam 3 tygodnie – stresujący i bardzo czasochłonny proces, jeśli zależy Ci na znalezieniu czegoś sensownego. Problemy z samochodem – właśnie zepsuł nam się wiatrak, który chłodzi płyn do chłodnicy, więc czeka nas kolejny, niezaplanowany wydatek w postaci naprawy. Dostaliśmy też mandat za postój w nieprawidłowym miejscu przez dosłownie 5 minut. 152 dolary za siku. Trochę drogo! Czy się boimy? Tak, czasami mandatów! Australijczycy są bardzo surowi jeśli chodzi o mandaty. Nie lubią backpackers’ów w miastach. Za spanie w samochodzie można dostać od 300 do 500 dolarów mandatu. Dlatego często jak już naprawdę nie ma w okolicy darmowego kempingu i musimy przenocować gdzieś w mieście wiąże to się ze sporym stresem. Ale chyba w zasadzie tylko tego się boimy! Czy jesteśmy zmęczeni? Oczywiście momentami jesteśmy zmęczeni i mamy wszystkiego dość. Szczególnie jak pada, nie wysychają nam rzeczy, nie mamy gdzie się podziać, a do tego czujemy się brudni. Ale takie dni są naprawdę bardzo rzadkie. Wydaję mi się, że w Polsce łatwiej mieć zły humor niż w podróży. Podróżując po prostu nie masz na to czasu
Ciągle się coś dzieje i czymś jesteśmy zajęci!”
Przez kontynenty: „Nie było większych trudność. Oczywiście nieraz byłem zmęczony, nie miałem siły i łapanie stopa przez wiele godzin męczyło, ale to były problemy nieporównywalne do całej podróży i praktycznie już o nich nie pamiętam. Problemów większych, które byłyby zagrożeniem dla kontynuowania podróży nie było ani razu. Zagrożony też się czasem czułem, ale czasem te zagrożenia nie były realne, a czasem udawało się ich uniknąć. Czasem też nie czułem się zagrożony, a okazywało się, że właśnie wtedy dałem się okraść czy oszukać. Ale żadna z tych sytuacji to nie było nic, z powodu czego przeszło by mi przez myśl, żeby przerwać podróż.”
Martina: „W pierwszych tygodniach mojej podróży, na Filipinach miałam wypadek na skuterze. Wjechałam w dziurę, jadąc przez dżunglę. Skuter zatrzymał się w dziurze a ja przeleciałam przez niego i wylądowałam na betonie razem z laptopem, telefonem i całą elektroniką, którą miałam w torbie. Podczas wypadku najbardziej zraniłam lewą nogę i jak się okazało przez tydzień nie mogłam chodzić. To był moment, w którym pierwszy raz się rozpłakałam i zaczęłam się zastanawiać, co mi strzeliło do głowy, że jestem tu sama na końcu świata i nawet nie mam, kogo poprosić o pomoc.”
Olgierd i Agata: „Zdecydowanie takie chwile się zdarzają. Wiadomo, podróż na tak długo to tylko i wyłącznie nasz wybór, wręcz nasze marzenie. I chociaż dla wielu może to wyglądać jak nieustająca sielanka, leżenie pod palmą i zwiedzanie krajów na krańcu świata to nie zawsze jest tak kolorowo. Chociażby teraz, po powrocie z Samoa do Nowej Zelandii, przez dwa tygodnie dosłownie wszystko szło nam nie tak, jak chcieliśmy – głównie rozchodziło się o szukanie nowej pracy. Momentami mieliśmy już serdecznie dosyć (Agata – ja już myślałam o wyjeździe do Azji, byleby wyrwać się stąd gdzieś, gdzie jest tańsze życie i nie marnować tych ciężko zarobionych dolców;p). Poza tym zmęczenie potrafi dopaść nawet przy tej właściwej części podróżowania, czyli odkrywaniu nowych miejsc – ciągłe przemieszczanie, brak własnego kąta, pakowanie co chwilę plecaków, niski standard życia… No ale coś za coś, więc pomimo zdarzających się frustracji i niemocy, nie zamienilibyśmy tej podróży na nic innego”
Gosia i Mariusz: „Każdy ma nieraz dość, łapie go zmęczenie, irytacja, dla nas najlepszym sposobem na odreagowanie było poszukiwanie plaży, na której leżeliśmy do góry brzuchem, wskakując co rusz do ciepłego morza czy oceanu. Dzienny budżet zależy od kraju, w którym aktualnie przebywaliśmy, dobrze jest sobie założyć jakieś limity, choć czasem warto na nie przymknąć oko.”
Ania i Rafał: „Tylko raz mieliśmy moment zwątpienia, w Kirgistanie, kiedy mieliśmy problemy ze sprzętem, a bardzo nam zależało na dotarciu w góry Pamiru i mieliśmy obawę, czy uda nam się ten plan.”
Wróćmy do tego co wszystkich interesuje najbardziej: pieniądze. Jaki jest Wasz budżet (dzienny, miesięczny, roczny)? Może musicie pracować zdalnie w trakcie podróży? A może podejmujecie się jakiejś pracy na miejscu?
Gosia i Paweł: „Hajs w podróży musi się zgadzać, wiadomo! A tak na serio to nie mamy założeń budżetowych, dziennych ani miesięcznych. Każdy kraj jest inny, ma inne ceny więc gdzieś możesz za to żyć w luksusie a gdzie indziej biedować. My po prostu wszędzie staramy się żyć za minimum, bo im mniej wydamy, tym dalej zajedziemy. Nie jest to łatwa sprawa, ale logika pomaga. Czasem chcesz trochę lepszych warunków, ale wiesz ze za jedną noc w luksusie możesz spać 7 dni w tanim hostelu. Albo przylatujesz gdzieś o 2 nad ranem. Jedyna opcja żeby dostać się do miasta to taksówka a płacenie pełnej stawki za kilka godzin snu to przesada. Spanie na lotnisku w takiej sytuacji to oczywisty wybór Trzymamy więc rękę na pulsie, ale w pewnym momencie planujemy podjąć się jakiejś pracy w podróży. Żeby nie spłukać się do końca.”
Kinga: „My mniej więcej wydawaliśmy 20 dolarów dziennie (na osobę). Tutaj szczegółowa rozpiska: http://gadulec.me/koszty-podrozy-po-azji-poludniowo-wschodniej. Nie pracowaliśmy, ale w celach oszczędnościowych (i poznawczych) 2 tygodnie spędziliśmy na wolontariacie w Malezji na pięknej wyspie Langkawi. Malowaliśmy łódki i obsługiwaliśmy ekskluzywne rejsy w zamian za jedzenie i nocleg. Świetne rozwiązanie, na pewno skorzystamy z niego planując kolejną podróż! Więcej pisałam o tym tu: http://gadulec.me/langkawi
Na lot Rzym-Bangkok-Londyn wydaliśmy około 1500 zł (mój chłopak wracał z Singapuru) plus niecałe 500 złotych na lot z Katowic do Rzymu i z Londynu do Polski. Do tego szczepienia, ubezpieczenie (wydaliśmy na nie bardzo dużo, teraz polecam wszystkim Planetę Młodych). Należy zaznaczyć, że nie oszczędzaliśmy na wszystkim. Nie mieliśmy ze sobą nawet namiotu, więc prawie zawsze płaciliśmy za nocleg (chyba, że udało nam się znaleźć kogoś na Couchsurfingu). Autostopem jeździliśmy głównie po Malezji i Tajlandii, w innych krajach przemieszczaliśmy się głównie autobusami lokalnymi i pociągami. Także na pewno da się wydawać mniej (szczególnie jak ma się jeszcze więcej czasu).”
Ania i Czarek: „Zawsze staramy się wydawać jak najmniej, podróżujemy niskobudżetowo. W krajach wysoko rozwiniętych (o dziwo) udawało nam się wydawać tylko trochę więcej niż w tych biedniejszych. Zawsze próbowaliśmy znaleźć jakiś sposób na obniżenie kosztów podróży: a to przejazd rowerami przez Japonię (transport w Japonii kosztuje ogromne pieniądze!), a to autostop od czasu do czasu, a to zakup auta i spanie w nim. Nie jesteśmy dobrzy w liczeniu budżetów dziennych (mamy aplikację na telefon, kilka razy próbowaliśmy spisywać wszystko, a po 2-3 dniach zapominamy!), ale tak na oko nasz budżet dzienny w Azji (bez Japonii, Singapuru i Hongkongu) to niecałe $30 na dwie osoby. Oczywiście bywało tak, że wydawaliśmy dużo mniej, np. jak siedzieliśmy kilka dni w jednym miejscu i zwiedzaliśmy okolice. W droższych krajach wydajemy ok.$35 na dwie osoby dziennie, ale tu już sobie sami gotujemy i zazwyczaj śpimy za darmo, więc budżet wyższy, a komfort niższy. Nie pracujemy zdalnie podczas podróży, nasze zawody raczej na to nie pozwalają. Choć nie wykluczamy, że czegoś nie wymyślimy będąc w Amerykach (żeby przedłużyć wyjazd). Prac na miejscu również nie podejmujemy, bo nie załatwialiśmy wcześniej wiz working holiday.”
Ania i Szymon: „Tak jak już wcześniej wspominaliśmy nie mamy aktualnie stałych dochodów. Podróżujemy z oszczędności, które udało nam się wcześniej uzbierać. Początkowo były to pieniądze przeznaczone na nasze przyszłe mieszkanie. Jednak wspólnie zdecydowaliśmy, że może ono poczekać. Nie mamy ustalonego dziennego budżetu. Czasem wydamy więcej, czasem mniej. Zależy od tego gdzie jesteśmy i co robimy. Zawsze staramy się oszczędzać, ale też nie stronimy od małych przyjemności, bo to one umilają przecież podróż. Jednak jako, że nasze fundusze są ograniczone i topnieją w zastraszającym tempie, szczególnie teraz, kiedy jesteśmy w Australii, wiemy, że przed nami decyzja do podjęcia. Jedno jest pewne, świat jest tak duży, a my nie widzieliśmy jeszcze tylu miejsc, że chcemy podróżować dalej i więcej. Tylko kwestią jest czas w jakim uzbieramy pieniądze na dalsze wojaże. Czy znajdziemy pracę gdzieś w świecie, czy też wrócimy do Polski i tam zarabiać będziemy w polskich złotówkach, ale blisko rodziny, tego jeszcze nie wiemy. Ciągle ta kwestia pozostaje otwarta i pewnie niebawem przyjdzie nam podjąć tę decyzję.”
Marta i Tomek: „Mimo tego, że szczęśliwie mamy budżet na tę podróż i nie musimy dorabiać na miejscu ani pracować przez internet, ostrożnie wydajemy pieniądze. Śpimy w hostelach, podróżujemy lokalnymi środkami transportu, jemy w lokalnych, tanich knajpkach… Naszym księgowym jest Tomek, który skrupulatnie kontroluje budżet, tak, żebyśmy osiągnęli nasze cele nie czyszcząc konta do zera. A tanie podróżowanie, oprócz zalety bycia po prostu tanim, zbliża do mieszkańców. I my to bardzo lubimy. Budżety – jak się łatwo domyśleć, różnią się w zależności od kraju. Wiemy już, że życie na walizkach w Azji jest dużo tańsze, niż mogłoby się wydawać… Na przykład okrągły miesiąc podróży po Wietnamie (wliczając w to wszystko: jedzenie, noclegi, transport, sporą ilość atrakcji, itp.) wyniósł nas tyle, co jedna niezła pensja i jest to w miarę reprezentatywny, azjatycki przykład. Po powrocie z pewnością pokusimy się o jakieś ciekawe i dokładniejsze statystyki bo wiemy, że temat pieniędzy zawsze wzbudza najwięcej wątpliwości. Jedno jest jednak pewne: podróżowanie po świecie nie jest drogie, trzeba jedynie odpowiednio ustawić priorytety.”
Jusia i Tomek: „Mieliśmy budżet 100 zł na dzień, ale oczywiście się nie spią, Zabrakło nam ok 20%. Podchodziliśmy do pieniędzy … racjonalnie. Mamy małe wymagania i staraliśmy się nie przepłacać za spanie/transport/jedzenie, ale jak w trzecim miesiącu zamarzyła nam się pizza, bez mrugnięcia wydaliśmy na jeden placek równowartość 5 misek smażonego ryżu.”
Zosia i Ruben: „To ile wydajemy, zależy od miejsca, w którym jesteśmy. Zdecydowanie więcej wydaliśmy w Nowym Jorku niż np. w Halifaxie Z racji tego, że ani nie wygraliśmy w totka, ani nie spadł na nas deszcz pieniędzy, a w podróży jesteśmy od 15 miesięcy, to pracujemy. Mamy stałe zlecenia, które pozwalają nam na swobodne podróżowanie i planowanie dalszych wojaży
Niezależnie od tego, gdzie jesteśmy, pracujemy od poniedziałku do piątku między 9-17 czasu PST”
Ania i Rafał: „Jeżeli chodzi o burzliwy temat pieniędzy to w zależności od kraju nasz budżet bardzooo się różnił. Przykładowo w Iranie wydawaliśmy około 45 zł/osobę dziennie a np. w Australii 80zł/osobę na dzień. Pod koniec podroży gdy w portfelu już niewiele zostało, trafiliśmy do ekstremalnie drogiej (w porównaniu z Azją) Australii i Nowej Zelandii. Ehh lekko nie było! Jednak Polak potrafi Odkryliśmy wooffing, wolontariaty, jeździliśmy na stopa, korzystaliśmy też relocation delas i jakoś daliśmy rade :)”
Zuzia i Antek: „W Australii pracowaliśmy przez ponad dwa miesiące, początkowo zbierając brzoskwinie i nektarynki, a potem je pakując. Praca wyczerpująca, ale opłacalna. Więc zagryźliśmy zęby i przeżyliśmy! Póki co, utrzymujemy się z tego, co udało nam się zarobić, ale niewątpliwie jest tych pieniędzy już coraz mniej i żeby móc zrealizować kolejny miesiąc lub dwa w Australii, dwa w Indonezji i dwa w Wietnamie, będziemy musieli jeszcze ze dwa tygodnie popracować. Ile można zarobić w dwa tygodnie? Wcale nie tak mało! Pracując jako kelner lub zbierając owoce zarabiamy średnio 1000 AUD tygodniowo. Na budowie Panowie nawet po 2000AUD tygodniowo. Nasz budżet dzienny to około 60 dolarów na nas dwoje, czyli 90zł na osobę (wliczając jedzenie, benzynę i nocleg).”
Julia: „Mój maksymalny dzienny budżet to ok. 20 USD, ale w wielu krajach był on o wiele niższy (np. 5-10 USD). Staram się cały czas pracować zdalnie jako tłumacz (dlatego niestety bylam uzależniona od WIFI, żeby odbierać zlecenia, i od laptopa, żeby je realizować), i od czasu do czasu pracować jako wolontariuszka w hostelach (20h tygodniowo w recepcji lub w barze = darmowe łóżko plus śniadanie). Pracowałam w ten sposób w Kolumbii, Peru oraz Chile.”
Magda: „Po skończeniu podróży napisałam na blogu o jej kosztach http://careerbreak.pl/2010/08/03/money-money-money/ . Dzienny budżet wahał się od $15 (Indie, Nepal) do $95 (Nowa Zelandia), w zależności od kraju.”
Olga i Marcin: „Staramy się nie przekraczać 15 dolarów dziennie na osobę. Nie pracujemy zdalnie, nadal żyjemy z oszczędności, ale mamy świadomość, że pieniądze na koncie się kurczą. Wiemy, że praca w trakcie tej podróży jest nieunikniona. Wymarzonym miejscem byłaby Australia lub Nowa Zelandia, więc trzymajcie za nas kciuki.”
Karolina i Bartek: „Średni limit dzienny mamy ustalony na poziomie 20$ na osobę. Czasem go przekraczamy, czasem nie, więc się mniej więcej wyrównuje. Ja czasem pracuję zdalnie, a niebawem, w Nowej Zelandii zatrzymamy się na dłużej, żeby uzupełnić nasz budżet.”
Daria i Marcin: „Staramy się podróżować ekonomicznie, prawie zawsze śpimy za darmo w namiocie, szkołach, kościołach, na policji, straży pożarnej, u prywatnych ludzi… gdzie się tylko da, dzięki temu zaoszczędzimy masę pieniędzy na hotelach i poznajemy ciekawych ludzi żyjąc razem z nimi. Dodatkową zazwyczaj gotujemy sobie sami. Kiedy jesteśmy w bogatych krajach pracujemy. Np w Australii spędziliśmy 2 miesiace na remoncie domku dzięki czemu zarobiliśmy na bardzo drogi bilet z Sydney do Ameryki Południowej . dodatkowo co miesiąc dostajemy pieniądze z wynajmu naszej kawalerki, oraz z pisania artykułów do gazet podróżniczych i rowerowych. obecnie jesteśmy w USA i także chcemy spędzić trochę czasu na pracy. Suma sumaru dokładnie nigdy nie podliczaliśmy naszych wydatków..”
Radek i Patrycja: „Pracujemy zdalnie. Pierwszy raz Radek podjął też pracę na miejscu, tzn. w Alice Spring w Australii, kiedy zepsuło nam się auto i czekaliśmy aż miesiąc na jego naprawę, zaczął malować ściankę na samochodowych warsztacie – ala artystyczne grafiiti, mini mural i działa w tym temacie do dziś. Padł nam silnik w aucie 70 km. przed Alice Spring całkiem niedawno. Budżetów nie zakładamy żadnych i w ogóle nie podliczamy pieniędzy. Jak wiedzieliśmy, że ruszamy na Australię, przyciskaliśmy mocno pasa, jak staliśmy dobrze z funduszami i nie mieliśmy na horyzoncie większych wydatków, pozwalaliśmy sobie na więcej. W każdym kraju i w każdej sytuacji, staramy się być w tym temacie elastyczni, pamiętając jednak, że zawsze warto się targować! ;)”
Przez kontynenty: „Pracowałem w Australii. Jestem programistą, a w dodatku uzyskałem wizę do legalnej pracy, więc miałem dość łatwe zadanie. Mimo to zanim znalazłem pracę w zwodzie minął ponad miesiąc, a do pierwszej wypłaty jeszcze więcej, więc musiałem łapać się przez pierwszy miesiąc najróżniejszych prac. Na starcie podróży miałem ze sobą około 10 tys. zł. To wystarczyło na przejechanie Azji w 4,5 miesiąca i zostało jeszcze troszkę na start w Australii. Potem 5 miesięcy pracy w Australii dało mi taki zastrzyk finansowy że podróżowałem jeszcze trochę w Australii i 3 miesiące w Ameryce Południowej i przywiozłem więcej pieniędzy niż wziąłem ze sobą.”
Olgierd i Agata: „Do wyliczenia budżetu potrzebnego na wyjazd założyliśmy, że będziemy wydawać 100zł dziennie na osobę, ale różnie nam to w praktyce wychodzi. Kwestia budżetu dziennego jest mocno indywidualna. My staramy przemieszczać się i spać po taniości, ale lubimy dobrze zjeść i wypić wino (zwłaszcza w Nowej Zelandii), czy piwko. Dodatkowo złapaliśmy bakcyla i zrobiliśmy podstawowy kurs nurkowania, więc musimy się liczyć z wyższymi wydatkami, bo w Azji mamy zamiar trochę ponurkować. Jesteśmy więc raczej kimś pomiędzy mega budżetowymi backpackersami, a osobami, które jeżdżą na zagraniczne wakacje raz do roku i bardzo nam taka równowaga odpowiada”.
Ania i Rafał: „W trakcie podróży nie podjęliśmy się pracy, zmieściliśmy się w budżecie ok 5000zł/miesięcznie na dwójkę.”
Czego po powrocie boicie się najbardziej?
Ania i Czarek: „Boimy się, że nie będziemy potrafili już usiedzieć na miejscu, pracować dla kogoś i za chwilę znowu gdzieś na długo wyjedziemy… Hmm… a może się nie boimy tylko ukrycie pragniemy żeby tak właśnie było?”
Olga i Marcin: „My boimy się powrotu do szarej rzeczywistości. Znalezienia swojego miejsca na dłużej niż kilka nocy. Wydaje nam się, że taki wyjazd zmienia człowieka i nie wiemy kim będziemy po powrocie. Pewnie nie będziemy w stanie pracować na etacie jako korposzczury.”
Marta i Tomek: „Nie ukrywamy, że naszym największym strachem po powrocie jest monotonia. Podczas podróży nasze zmysły są nieustannie bombardowane, podróżujemy intensywnie, nie pozwalamy sobie na nudę. Powrót do uporządkowanej codzienności na dziś wydaje się dość trudny, ale już szukamy sobie nowych wyzwań na przyszłość.”
Olgierd i Agata: „Szukania nowej, poważnej pracy . Ogarniania całej rzeczywistości na nowo… chętnie wróciłabym do własnych czterech kątów, ale ich nie mamy, więc trochę smutek!”
Karolina i Bartek: „Po powrocie boimy się przystosowanie do nowej-starej rzeczywistości. Boimy się, że po tak długiej podróży, po zmianie swojego stylu życia o 360 stopni nie będziemy potrafili się na powrót odnaleźć w osiadłym trybie życia. Choć mamy już kilka pomysłów, jak temu zapobiec, ale to zbyt daleka przyszłość, żeby o niej teraz pisać :)”
Julia: „To, czego się bałam, właśnie się wydarzyło. Projekt, przy którym miałam pracować jako tłumacz (jestem arabistką) został odsunięty w bliżej nieokreśloną przyszłość, i wobec tego, z uwagi na moje finanse, grozi mi, że znów wyląduję w korpo. Wiem, że to żadna tragedia, ale z mojej perspektywy brzmi to jak pobyt w kolonii karnej.”
Daria i Marcin: „Zdecydowanie powrotu do Europy, do codzienności, monotonii życia, świadomości, że MUSIMY wstać do pracy, MUSIMY wywiązać się z jakiś obowiązków, że na około będziemy bombardowani niezadowolonymi twarzami, blachymi problemami (bo trzeba kupić pralkę, bo zupa jest za słona :-)) Nauczyliśmy się żyć w podróży, codziennie spać w innym miejscu i nie wiedzieć co przyniesie los”
Zosia i Ruben: „Nie mamy obaw związanych z powrotem. Nawet jeśli wrócimy do Polski, to wiemy, że na nasza podróż się nie skończy. Dzięki temu, że wybraliśmy taki rodzaj pracy, wiemy że będziemy w Polsce tylko chwilę i ruszymy za chwilę dalej.”
Zuzia i Antek: „Powrotu do rzeczywistości, stresu w pracy, tęsknoty za podróżowaniem, a najbardziej tego, że nie mamy zaplanowanej kolejnej wyprawy!!! Czy dostaniemy urlop?! Wolimy póki co nie myśleć o tym co się będzie działo w naszym życiu od stycznia 2017! :)”
Martina: „Wracając do Polski, najbardziej bałam się, że trudno będzie mi się odnaleźć „w normalności”. Czułam się inną osobą, od tej, którą byłam sześć miesięcy temu i obawiałam się, że moje otoczenie może tego nie zrozumieć. Wróciłam do Polski 2 miesiące temu i muszę przyznać, że powrót nie należał do łatwych. Swoje doświadczenia opisałam tutaj: http://lovelajf.pl/najtrudniejsza-czesc-podrozowania-o-ktorej-nikt-mowi”
Gosia i Paweł: „Powrót? Nie myślimy o powrocie więc się nie obawiamy. Nie mówimy, że nigdy nie wrócimy, ale nie mamy też takiego planu.”
Dziękujemy za rozmowy! :
9 Comments
Super wywiad
Dzięki
sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:
konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam po glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….
abstrachując od gratulacji za tę naprawdę ciężka pracę, jaką musiało Wam zając zredagowanie tego postu (tym smutniej mi napisać, że jest on po prostu odrobinę za długi, może podział na części bylby lepszy?) – mi najbardziej doskwierał brak kultury. czułam, że owszem – z jednej strony obcuję z innym jezykiem, ludzmi, ich codziennym życiem, otwieram się na nową, nomen omen, kulturę – ale brakowało mi książek w ojczystym języku (mam swoją listę książek i rozmija się ona z tym co mogę znaleźć na chomikuj.pl; + polecam cyfrową prenumeratę ulubionej gazety), dostępu do filmów. czułam że pod tym względem to raczej głupieję niż zyskuję
no, tak dodaję, bo jeszcze nie widziałam żeby ktoś podnosił taki postulat.
Nieśmigielska – on już jest podzielony na części
)
Nasi blogerzy podróżniczy lubią duużo pisać, a ja sama nie spodziewałam się aż tak rozbudowanych wypowiedzi (początkowo miał powstać tylko jeden wpis
Ostatnia część jest (chyba) najkrótsza
A nawiązując to Twojej odpowiedzi, nigdy o tym tak nie myślałam nawet chociaż to prawda. Często brakowało mi „europejskiego” stylu bycia (chyba najbardziej w Indiach), mentalności, polskiego jedzenia..
A filmów podczas tej podróży to zobaczyliśmy więcej niż w całym swoim życiu podczas długich nocy na lotniskach
no sporo pracy tutaj widać na odległość
Hej, a ja mam pytanie z perspektywy zwykłego zjadacza chleba, który po cichu marzy o podobnym życiu, ale wie jak trudne jest zorganizowanie takiej wyprawy w sensie finansowym. O ile koszty kilkumiesięcznej podróży do Azji jestem w stanie sobie oszacować jako względnie niskie, a swoją podróż poślubną sfinansowaliście z funduszu ślubnego
o ile dobrze pamiętam, to już bardzo mnie ciekawi w jaki sposób jesteście w stanie pozwolić sobie na kolejne wyjazdy nie mając pracy (chyba że się mylę) i planować kolejny dłuższy trip? Kieruje mną zwyczajna ludzka ciekawość, zwłaszcza że sama zbieram na podobny trip i wiem ile pracy, czasu (liczę w kilku latach!) i wysiłku wymaga oszczędzanie + pozwalanie sobie na wyjazdy na bieżąco. Pomagają Wam w jakikolwiek sposób rodzice czy standardowo – wygrana na loterii albo wujek z USA?
Pytam, oczywiście, całkiem serio, bo wiem że to nie jest takie „hop siup”.
Hej Aniu!

Nikt nie dokłada nam do naszych podróży, a pieniążki oszczędzamy na bieżąco 


To pytanie skierowane było do nas już kilka razy, więc jesteśmy do niego przyzwyczajeni
Odpowiadając: mamy własną firmę i sami się utrzymujemy
Mamy też to szczęście, że pracować możemy zdalnie, z każdego miejsca na świecie i przez 4 miesiące w naszej podróży poślubnej dookoła świata tak właśnie się utrzymywaliśmy
Najbliższe podróże, które planujemy oraz dłuższy wyjazd pod tytułem „one way ticket” też tak będzie wyglądał – zaoszczędzone pieniążki + te zarobione w trakcie wyprawy
[…] jakiś czas zastanawiam się, co tracę przez częste podróże. Nie mówię tutaj o 2-tygodniowych wakacjach i tygodniowych feriach raz do roku, tylko regularnym […]
nowa.zelandia. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby