To był cudowny okres w naszym życiu. W ciągu kilku miesięcy działo się tyle, że wspomnienia starczą nam do końca życia. Długo zastanawialiśmy się jak podsumować naszą podróż poślubną dookoła świat i doszliśmy do wniosku, że tak jak lubimy najbardziej: przez zdjęcia.
Swoją wyprawę rozpoczęliśmy w Bangkoku razem z naszym kolegą Piotrkiem. Pierwsze dni spędziliśmy w stolicy zajadając się ulicznym pad thaiem, pijąc czeską wódkę kupioną na bezcłowej i spacerując ulicami miasta.
Następnie postanowiliśmy udać się na południe i odwiedzić Park Narodowy Khao Sok. Stopem dotarliśmy nad Jezioro Cheow Lan, po którym pływaliśmy drewnianą, kolorową łodzią.
Pogoda dopisywała, więc nie obyło się bez kąpieli.
Wieczory spędzaliśmy pijąc tajską whiskey na ganku naszego domku znajdującego się w dżungli.
Po dwóch dniach stwierdziliśmy, że czas zmienić otoczenie i popłynęliśmy na Railay, gdzie zamieszkaliśmy w małym, drewnianym bungalowie.
Mimo panującej pory deszczowej dnie spędzaliśmy na plaży.
W Krabi pożegnaliśmy się z Piotrkiem i ruszyliśmy w stronę Malezji, a naszym pierwszym przystankiem było urocze miasteczko Georgetown.
W ciągu dnia szukaliśmy nie-tak-ciężkich-do znalezienia murali Zacharevica, z których słynie miasto.
A wieczorami zajadaliśmy się laksą na nocnym targu.
Cameron Highlands powitało nad deszczową pogodą, ale i pięknymi polami herbacianymi…
Po których spacerowaliśmy godzinami.
Stolica kraju nas nie zachwyciła, więc po obowiązkowym zdjęciu pod Petronas Tower udaliśmy się do jednego z najmniejszych państw świata – do Singapuru.
Państwo-miasto zachwyciło nas niezwykłymi Ogrodami Przyszłości…
…oraz nietypową architekturą.
Do Kuala Lumpur wróciliśmy przez Malakkę, która urzekła nas fantastyczną kuchnią. Następni wsiedliśmy do samolotu i polecieliśmy do Nepalu.
Katmandu, które dalej zbierało się po trzęsieniu ziemi okazało się być klimatycznym miastem z cudownymi ludźmi.
Po mieście podróżowaliśmy starymi autobusami, nierzadko na dachu.
Odwiedzaliśmy liczne świątynie…
…kolorowe targi…
….spacerowaliśmy gwarnymi ulicami miasta.
Po kilku dniach zjawiliśmy się w Pokharze.
Ze wzgórza Sarangkot podziwialiśmy cudowny wschód słońca z widokiem na siedmiotysięczniki.
A kilka godzin później przelecieliśmy paralotnią nad Jeziorem Phewa Tal.
Spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy, załatwiliśmy odpowiednie pozwolenia i ruszyliśmy w stronę gór, a naszym planem było obejście ośmiotysięcznej Annapurny (8091 m n.p.m) dookoła.
Przez kilka dni przemierzaliśmy przepiękne doliny…
…podziwialiśmy ośnieżone szczyty…
…odwiedzaliśmy wioski, w których czas się zatrzymał…
…wspinaliśmy się na punkty widokowe…
…oglądaliśmy z daleka polodowcowe jeziora…
…i zachwycaliśmy się niezwykłym pięknem Himalajów.
W końcu dotarliśmy na najwyżej położoną przełęcz świata – Thorung La (5416 m n.p.m), na której ze łzami w oczach obaliliśmy flaszeczkę Finlandii. Zdobycie tego miejsca traktujemy jako jeden z największych wyczynów w naszym życiu.
Kilka dni później wylądowaliśmy na indonezyjskiej Sumatrze, w miasteczku Medan, z którego szybko teleportowaliśmy się na wyspę Samosir,gdzie kilka dni spędziliśmy w bungalowie nad samym Toba Lake.
Wyspę przemierzaliśmy skuterem podziwiając przepiękne jezioro..
..i przyglądaliśmy się życiu ludzi z plemienia Batków.
Dotarliśmy do Singkil, małego portowego miasteczka i razem z grupą studentów udaliśmy się na przepiękną wyspę Palambak, należącą do archipelagu Banyak.
Osiedliśmy w małym drewnianym bungalowie…
…i codziennie jeszcze przed śniadaniem kąpaliśmy się w Oceanie.
W ciągu dnia podziwialiśmy wszystkie odcienie turkusu wody…
…spacerowaliśmy po białej plaży…
….robiliśmy sobie zdjęcia z lokalsami…
…a kolacje jedliśmy o zachodzie słońca.
Z Palambaku udaliśmy się do Yogjakarty, kulinarnej stolicy Indonezji, gdzie zwiedziliśmy podziemnych meczet…
…i podziwialiśmy tradycyjne tańce kobiet.
Trzy dni później promem popłynęliśmy na Karimunjawę.
W ciągu dnia jeździliśmy na skuterze i snorkelingowaliśmy, wieczorami zajadaliśmy się świeżymi rybami i umieraliśmy w malutkim pokoju bez wiatraka i prądu.
Wróciliśmy na suchy ląd i pojechaliśmy do małej miejscowości Cemero Lawang. O 3 w nocy ubraliśmy kurtki i z czołówką ruszyliśmy w góry by o poranku podziwiać wschód słońca nad wulkanem Bromo.
A po imponującym spektaklu natury zeszliśmy w dół gigantycznego krateru.
Następnego dnia byliśmy już w drodze na kolejny wulkan – Ijen, w któreg kraterze od lat wydobywana jest siarka.
Niestrudzeni Indonezyjczycy pokonują codziennie niełatwą drogę niosąc na swych plecach kamienie ważące nawet 120 kg.
Sam wulkan o wschodzie mieni się we wszystkich kolorach tęczy, a turkusowe, siarkowe jezioro pięknie odbija promienie słońca.
Po tym dość trudnym doświadczeniu ruszyliśmy na Bali i osiedliśmy w niezwykłym hotelu Ojek Homestay, który stał się naszym domem na prawie 10 dni.
Przez ten czas skuterem przemierzaliśmy wyspę.
Spacerowaliśmy po polach ryżowych…
…odwiedzaliśmy pięknie zdobione hinduskie świątynie…
…podglądaliśmy balijskie rytuały…
…uczestniczyliśmy w spektaklu Kecak Dance..
…zajadaliśmy się utęsknionymi europejskimi specjałami…
…podziwialiśmy wschód słońca nad wulkanem…
…zobaczyliśmy wioskę soli…
…odwiedziliśmy kilka plaż. I zakochaliśmy się w wyspie na zabój.
Na Gili Meno dotarliśmy po kilku przesiadkach i od razu udaliśmy się na snorkeling z żółwiami.
Po wyspie spacerowaliśmy nieśpiesznie podglądając codziennie życie mieszkańców.
Zachody słońca spędzaliśmy na plażach.
Naszym marzeniem od zawsze był wulkan Rinjani, Wypożyczyliśmy sprzęt i ruszyliśmy na podbój szczytu, jednak wulkan w połowie drogi się zakrztusił, więc i my musieliśmy zawrócić. Kończyła się wiza, więc wybór padł na pobliskie, malezyjskie Borneo.
Szybko zdecydowaliśmy się na wynajem samochodu, którym codziennie przemierzaliśmy drogi otoczone plantacjami palm.
Przez kilka dni zdążyliśmy poznać Billa – przywódcę stada nosaczy…
…spać pod rozgwieżdżonym niebem…
…płynąc o poranku drewnianą łodzią przez dżunglę…
…podziwiać niezwykłe bogactwo fauny i flory…
…wstąpić o poranku na targ rybny w porcie…
…oraz odwiedzić wioski Baju People, którzy całe swoje życie spędzają na wodzie.
Filipiny były już w zasięgu ręki, więc nie myśląc zbyt długo kupiliśmy bilet do stolicy.
Manila okazała się być zatłoczonym, brzydkim miastem, a jedynym pozytywnym elementem byli jej uśmiechnięci mieszkańcy.
Uciekliśmy więc w góry gdzie udaliśmy się na jednodniowy trekking z Banaue do Batad, który obfitował w widoki pól ryżowych.
Niebo pięknie odbijało się w tarasach pokrytych wodą.
Po nocy w drewnianym domku z widokiem wsiedliśmy do jeepneya i pojechaliśmy w stronę prowincji Kalinga, gdzie poznaliśmy szefa wioski Luplupa oraz udaliśmy się na kolejny trekking do wioski dawnych łowców głów. Z bliska mogliśmy się przyjrzeć jak powstają tatuaże spod ręki ponad 90-letniej Fang-od.
Gdy już stwierdziliśmy, że mamy dość gór, wsiedliśmy na pokład małego samolotu i polecieliśmy na Coron, gdzie oznajmiono nam, że trafiliśmy na tajfun. 5 dni siedzieliśmy w naszym drewnianym hostelu na palach, który falował na wodzie od siły wiatru.
Gdy w końcu 6-tego dnia wyszło słońce ruszyliśmy bangką na turkusowe wody.
Po drodze snorkelingowaliśmy…
…pływaliśmy w przepięknej Twin Lagoon..
…spacerowaliśmy po białych plażach…
…i wspinaliśmy się na punkty widokowe położone na wysokich skałach.
Dwa dni przed Wigilią polecieliśmy do Indii i po przygodach na granicy wsiedliśmy w pociąg i ruszyliśmy do Agry. Początkowo ciężko było nam się odnaleźć w nowej, całkowicie innej kulturze. Długo spacerowaliśmy po ulicach miasta przyglądając się życiu mieszkańców i odwiedzając najbardziej znane miejsca.
Zachód słońca podziwialiśmy w zatłoczonym, ale imponującym Taj Mahal.
Święta postanowiliśmy spędzić w New Dheli. O poranku kupiliśmy świeżą rybę, wieczorem zasiedliśmy do wspólnej kolacji, którą umilały nam kolędy RMF Święta.
Kilka dni po świętach rozpoczęliśmy wolontariat. Przez ponad tydzień mieszkaliśmy w samym sercu delijskich slumsów i każdy dzień spędzaliśmy z dzieciakami w szkole rozwiązując tabliczkę mnożenia, robiąc dyktanda, rysując i kolorując.
Dzieci dały nam mnóstwo pozytywnej energii, a my każdego dnia zakochiwaliśmy się w nich jeszcze bardziej, więc gdy przyszedł dzień rozłąki mieliśmy łzy w oczach.
Kilka dni po Sylwestrze postanowiliśmy zmienić kontynent i 7 stycznia stanęliśmy na australijskiej ziemi, gdzie zaopatrzyliśmy się w samochód i jedzenie i ruszyliśmy w stronę Australii Zachodniej.
Przez miesiąc zdążyliśmy zobaczyć pustynie i stada emu…
…spacerowaliśmy po kanionach…
…jedliśmy obiady nad Oceanem…
…przemierzaliśmy puste drogi..
…nie umieliśmy się nadziwić jak piękne mogą być zachody słońca…
…oglądaliśmy wielbłądy spacerujące po plaży…
…i kąpaliśmy się w turkusowych wodach.
Znaleźliśmy się w samym sercu Australii i dotknęliśmy świętej góry Aborygenów – Uluru.
Odwiedziliśmy rozpalony do czerwoności Kings Canyon…
…a noce spędzaliśmy pod rozgwieżdżonym niebem.
Niechętnie pożegnaliśmy Australię i wsiedliśmy na pokład samolotu, który w kilka godzin pozwolił nam się znaleźć na końcu świata – na Fidżi.
Walentynki spędziliśmy kąpiąc się wodospadzie, który znajdował się w środku lasu.
Kilka dni osiedliśmy na malutkiej wyspie Caqalai, którą można było obejść w niecałe 15 minut.
Snorkelingowaliśmy z kolorowymi rybkami, wspinaliśmy się na palmy, bujaliśmy się w hamaku i spacerowaliśmy po plaży.
Z rajskiej wyspy popłynęliśmy na ląd do wioski Navala, gdzie mogliśmy z bliska przyjrzeć się życiu Fidżyjczyków.
Noc spędziliśmy w drewnianej chacie, braliśmy udział w obrzędzie picia kavy, bawiliśmy się z dzieciakami, zajadaliśmy się wegetariańskimi słodyczami, spacerowaliśmy po wiosce i słuchaliśmy opowieści mieszkańców.
Swoją podróż zakończyliśmy w stolicy, skąd, z kilkoma przesiadkami, wylądowaliśmy w Meksyku, który powitał nas przepysznym jedzeniem.
Kraj postanowiliśmy przejechać nieśpiesznie, autostopem i tak przez miesiąc podróżowaliśmy na pakach samochodów, w bagażnikach, w tirach i wygodnych samochodach.
Przygodę rozpoczęliśmy w Guadalajarze, skąd udaliśmy się do Guanajuato, pełnego muzyki i kolorów.
Następnie odwiedziliśmy stolicę kraju oraz położone nieopodal ruiny miasta majów Teotihuacan, które ze względu na wczesną porę mieliśmy tylko dla siebie.
Kolejnym miastem na naszej drodze była kulinarna stolica państwa – Oaxaca, w której zajadaliśmy się smażonymi robaczkami, kurczakiem w czekoladzie, pysznym serem oaxaca oraz aromatyczną czekoladą.
Z Oaxaca udaliśmy się do Puerto Escondio…
…a potem do Chiapas – najbardziej kolorowego stanu Meksyku.
10 dni, spędziliśmy w San Cristobal odwiedzając kolorowe kościółki, placyki, robiąc zakupy na lokalnym targu i uczestnicząc w obchodach Wielkiego Tygodnia.
Odwiedziliśmy również pobliskie wioski: Zinacatan zamieszkałe przez Majów w kwiecistych strojach…
…oraz San Juan Chamula, charakteryzujące się niezwykłym kościółkiem, fascynującymi wierzeniami oraz mężczyznami w futrzanych kamizelkach.
Przekroczenie granicy z Gwatemalą nie było ciężkie, więc już po kilku godzinach byliśmy w tym kolorowych kraju uśmiechniętych ludzi.
Odwiedziliśmy górską wioskę Todos Santos…
…wpadliśmy na targ do Chichi…
…oraz do San Francisco el Alto…
…spędziliśmy kilka dni nad wspaniałym jeziorem Atitlan…
…pozwiedzaliśmy kolonialną Antiguę…
…i wdrapaliśmy się na aktywny wulkan Pacaya.
Salwador powitał nas kolejnym trekkingiem na wulkan Santa Ana, w kraterze którego znajduje się piękne turkusowe jezioro siarkowe.
Miło spędziliśmy czas w backpackerskiej miejscowości El Tunco….
…a następnie przez San Miguel i Honduras udaliśmy się do Nikaragui.
Tam spędziliśmy prawie trzy tygodnie odwiedzając Leon i Granadę…
…użerając się ze skorumpowaną policją i leniuchując na Isla Omepete.
Stamtąd pojechaliśmy do Kostaryki skąd polecieliśmy do Nowego Jorku, a po kilku dniach w Wielkim Mieście wróciliśmy do domu, zataczając tym samym koło i kończąc największą przygodę w naszym życiu.
__________________________________________________
Zdjęcia są dla nas ważną częścią każdej podróży. Dzięki nim jeszcze długo po powrocie możemy wspominać nasze wojaże. To one pozwalają nam ponownie się przenieść na zatłoczony targ w Tajlandii, rajską wyspę w Indonezji, na gwatemalski wulkan czy australijski outback.
Gdy w Nikaragui skradziono nam laptopa ze wszystkimi zdjęciami z naszej podróży byliśmy załamani. Gdy odzyskaliśmy sprzęt zgodnie stwierdziliśmy, że zaraz po powrocie zainwestujemy w pamiątkowy album.
Kilka dni później napisała do nas Kasia z printu.pl, która zaproponowała nam stworzenie fotoksiążki, a my zgodziliśmy się od razu. Na ich albumy natykaliśmy się co chwila u innych blogerów (podróżniczych, kulinarnych, rodzinnych) na Instagramie i prezentowały się pięknie.
Ogarnięcie tak dużej ilości zdjęć ( ponad 34 tysiące plików!) nie było proste, ale dzięki łatwej obsłudze oraz możliwości zapisu projektu w dowolnym momencie i wróceniu do niego za jakiś czas szybko udało nam się stworzyć nasze dwie wymarzone książki ze zdjęciami z podróży: Część I: Azja i Część II: Australia i Ocenia.
Na pewno plusem Printu jest duża ilość kombinacji w ułożeniu zdjęć. Można projektować strony z napisami, obrazkami, bawić się formą zdjęcia i ilością fotografii na danej stronie.
Na printu.pl można wybrać również szablon (okładkę) pasującą do okazji (ślub, wakacje, wspomnienia rodzinne, dzień ojca czy księga gości) lub stworzyć własną niepowtarzalny układ. Można wybrać czcionkę, kolorystykę oraz rodzaj i wielkość fotoksiążki (25×20, 20×20, 30×30, miękka, twarda, płótno), można dodawać lub usuwać strony, można nawet stworzyć Instabooka ze swoich zdjęć z Instagrama. A jeżeli dane zdjęcie nie spełnia kryteriów (jest za małe, za duże, złej jakości) to stronka od razu Cię o tym poinformuje! My dzięki temu zaoszczędziliśmy sporo nieudanych (przez jakość naszych zdjęć) stron i nie było rozczarowania
Nie mówiąc wiele my i cała nasza rodzina, która miała okazję już fotoksiążke zobaczyć, jesteśmy zachwyceni i już bierzemy się za stworzenie Części III: Meksyk i Ameryka Środkowa.
A jeżeli i Wy chcielibyście stworzyć swoją fotoksiążkę z podróży, wakacji, ślubu lub imprezy mamy dla Was prezent!
Kupon od printu.pl ze zniżką 40% na własną fotoksiążkę. Łapcie: http://printu.pl/lp/swiatwedlugrostkow/
Pobrany kod jest ważny 14 dni, natomiast link aż do końca grudnia!
Więc jeśli chcecie zrobić komuś prezent (z okazji urodzin, ślubu lub wieczoru panieńskiego) lub stworzyć swoją niepowtarzalną pamiątkę to nie ma co myśleć tylko brać się do roboty
Kilka osób pisało też do nas czy można by było kupić naszą fotoksiążkę z podróży.
Odpowiadamy: można!
Jeżeli ktoś jest zainteresowany to prosimy o kontakt na maila: swiatwedlugrostkow@gmail.com i wspólnie ustalimy jak taka fotoksiążka miałaby wyglądać (ilość stron, format książki, jakie zdjęcia)
18 Comments
Najpiękniejsza podróż poślubna! Cudowne zdjęcia! Jutro znów będę musiała je obejrzeć… i na tym się raczej nie skończy
Zdjęcia zapierają dech, może sama zafunduję sobie własną lub poproszę na urodziny Co do Waszego albumu to nie dziwię się, że ktoś chciałby go kupić. Kusicie.
Przepiękne! Tych wspomnień nikt Wam nie zabierze Jakie to uczucie być z powrotem w domu? Nie ciągnie Was, by znów rzucić wszystko i jechać dalej?
Będziecie mieli co wspominać Niech Wam się darzy!
[…] i nie korzystali z gotowego szablonu graficznego. Efekt przeszedł ich najśmielsze oczekiwania, zobaczcie […]
pięęęęęęęęęęękne foty :)) też rozkminiamy temat fotek po powrocie i chyba fotoksiążka to najlepsze rozwiązanie przy takiej ilości zdjęć:D
Piękne zdjęcia! Nie moge napatrzeć sie na Wasze fotki. Bajeczna podróż poślubna!!!!!!!!!!!!!!!
Fotoksiążka to świetny pomysł dla zachowania wspomnień z wakacji i extra alternatywa dla tradycyjnego wywoływania zdjęć. Również kiedyś robiłam w konkurencyjnej firmie, ale nie byłam zadowolona z jakości. Może skuszę się na firmę, którą polecacie Wasze fotki są przecudowne! Mają klimat i to „coś”. Używacie jakiegoś filtra, czy to efekt obróbki? Pozdrawiam!
[…] skorzystaliśmy z usług Printu niejednokrotnie: stworzyliśmy u nich dwie fotoksiążki z podróży dookoła świata, ślubny album dla znajomej oraz urodzinowego Instabooka dla przyjaciółki, nigdy nie zajęło […]
Super podróż, super zdjęcia Gratuluję i szczerze zazdroszczę
Mam pytania:
Zrobicie coś w stylu kosztorysu +- takiej wyprawy ?
Jakiego aparatu-obiektywu używacie? Dopatrzyłem się tylko, że Canona
Na sticku używacie gopro3/4/5?
Pozdrowienia
[…] powrotu z naszej podróży poślubnej dookoła świata minął rok. Przez ten czas zdążyliśmy odkryć przepiękną Gruzję, przejechać samochodem […]
Piękne zdjęcia z jakiego aparatu korzystaliście?
Zdjęcia niesamowite. Oczu oderwać nie można. Wspaniały pomysł na podróż poślubną. Cudowne wspomnienia. Doskonale zainwestowane pieniądze. Wszystkiego najlepszego Wam życzę!!!!
Co za zdjęcia! WOW!
[…] trzymane na komputerze nie są wcale bezpieczne. Dlatego po prawie każdej naszej podróży tworzymy w domu spersonalizowany album ze zdjęciami. Dzięki temu wszystkie piękne momenty zamknęliśmy w kilku fotoksiążkach, które w każdej […]
[…] trzymane na komputerze nie są wcale bezpieczne. Dlatego po prawie każdej naszej podróży tworzymy w domu spersonalizowany album ze zdjęciami. Dzięki temu wszystkie piękne momenty zamknęliśmy w kilku fotoksiążkach, które w każdej […]
[…] trzymane na komputerze nie są wcale bezpieczne. Dlatego po prawie każdej naszej podróży tworzymy w domu spersonalizowany album ze zdjęciami. Dzięki temu wszystkie piękne momenty zamknęliśmy w kilku fotoksiążkach, które w każdej […]
[…] trzymane na komputerze nie są wcale bezpieczne. Dlatego po prawie każdej naszej podróży tworzymy w domu spersonalizowany album ze zdjęciami. Dzięki temu wszystkie piękne momenty zamknęliśmy w kilku fotoksiążkach, które w każdej […]