Godzina 4 rano. Budzik nieubłaganie pokazuje, że czas wstać. Dwie przesiadki by dojechać do jednego z cudów natury złośliwie przypominają, że nie ma czasu na spanie.
Wsiadamy do autobusu.
Złe wypowiedzenie nazwy miasta „Buffalo” i Pan kierowca nie rozumie gdzie chcemy jechać. Rany Boskie jest 5 rano, czego on oczekuje? Niech zawiezie nas tam gdzie chcemy i niech nie jedzie po dziurach, bo chcemy się jeszcze troszkę wyspać.
W Buffalo przesiadka i już mkniemy zobaczyć jedną z najbarwniejszych granic między USA, a Kanadą.
Wjeżdżając do miasta już z daleka widać ogromne opary unoszące się w powietrzu. To znak charakterystyczny miasta Niagara Falls.
Wchodzimy do parku narodowego, odbieramy nasze Niagara Pass.
Dzień dobry Wszystkim! Oto Wodospad Niagara! Wysoki na 50 metrów i szeroki na 1200 metrów „stwór natury”.
Ale… czy komuś go trzeba przedstawiać?
Ten cud natury znajduje się na rzecze o tej samej nazwie, płynącej między dwoma jeziorami, które rozłożyły się na granicy amerykańsko – kanadyjskiej. Jezioro Erie i jezioro Ontario różni od siebie około 100 metów wysokości i dwie kaskady, tworzące płyty wodospadu. Z całości powstają trzy węższe wodospady : Horseshoe (czyli Podkowa), Bridam Veil (Welon Panny Młodej) i American (Amerykański). Wszystkie robią imponujące wrażenie.
Już przed wyjazdem w Internecie przeczytaliśmy, że to część Kanadyjska jest o wiele bardziej atrakcyjna, gdyż ma się z niej widok na Niagarę od frontu. Od strony amerykańskiej wodospad widziany jest bokiem i mimo, że Park robi co może by urozmaicić widoki, budując platformy i organizując wycieczki, my bardzo żałowaliśmy, że jesteśmy po tej „gorszej stronie”. Niestety kolejka do przejścia była długa, załatwianie formalności bardzo nużące – odpuściliśmy więc. Trochę żałujemy.
Byliśmy tam stosunkowo wcześnie więc postanowiliśmy początkowo upoić się spokojem i brakiem turystów. Odwiedziliśmy punkty widokowe, przeszliśmy się mostkami, pojeździliśmy malutką kolejką rozwożącą w najciekawsze zakamarki Parku, porobiliśmy zdjęcia, poszliśmy na platformy by podziwiać potęgę Wodospadu i w końcu, po jakiś 2 godzinach zaczęliśmy „Niagarę oczami turysty”.
Chcieliśmy wykorzystać wszystkie uroki strony amerykańskiej, a dzięki Niagara Pass było to możliwe.
Nie jesteśmy zwolennikami zorganizowanych wycieczek jednak Maid of the Mist – czyli rejs małą łódeczką, jest wart czekania w długiej kolejce! Przejażdżka ta daje uciechę od 1848 roku, a odkąd ją uruchomiono miliony ludzi przeżyło zetknięcie z wodospadem twarzą w twarz.
Gdy grupa przemoczonych turystów opuściła statek to my zajęliśmy ich miejsce. Wchodząc na pokład otrzymaliśmy super niebieskie wdzianko. Ubraliśmy je od razu bo było czaderskie ( nie dlatego, że przewidywaliśmy że może nam się do czegoś przydać), ale byli śmiałkowie, którzy pelerynkę od razu wsadzili do swojej torby.
Dumnie przygotowałam swój aparat, a mijane wcześniej znaki mówiących o zakupie wodoodpornej obudowy nie były mi straszne! (Nie wiem kto bardziej się zdziwił turyści, którzy schowali pelerynkę z pewnością, że nie będzie im potrzebna, czy ja łudząca się, że woda uderzająca z wysokości 50 metrów nie dotknie mojego aparatu).
W miarę zbliżania się do grzmiących wód napięcie na statku rosło. Pył, woda, wiatr to wszystko kumuluje się by z trzykrotną siła uderzyć i w nas. Byliśmy u stóp Niagary, przy samej ścianie wodospadu, którego wody z potwornym łoskotem rozpryskiwały się przed statkiem. To jednak nie zatrzymywało naszego kapitana – on jak oszalały sunął dalej.
Czytam mój zapis z tego dnia: „Mam na twarzy i w ustach smak wód Niagary, czuję siłę tego wodospadu, doświadczam mistyczności tego miejsca. Patrzę na Rostka. Huk towarzyszący spadającej wodzie uniemożliwia nam podzielenia się słowami tą chwilą. Alę patrzę na Niego i wiem, że czuje to co ja. Strach, zachwyt, zdziwienie”.
Po chwili jednak wszystko ucichło. Jesteśmy ocaleni, nic nam nie grozi!
Wysiedliśmy cali mokrzy, rzuciliśmy krótkie ‚powodzenia’ nowej grupie turystów, szybko doczyściłam aparat i sunęliśmy dalej.
Bo Niagara funduje wiele emocji!
Cave of the Wind, czyli Jaskinia Wiatrów była kolejnym punktem, który mogliśmy zaliczyć z Niagara Pass. Przy wejściu do „atrakcji” dostajemy kolejny raz żółty kapturek by nie przemoczyć ubrań, a także – BONUS – laczki na rzepy, dzięki którym nasze buty nie będą wyglądać jak dwa zbiorniki wody, a i przyczepność będzie lepsza.
Trasa prowadzi przez mosty, schody, przejścia, kładki i pomosty tuż przy samym wodospadzie, za którym kiedyś znajdowała się jaskinia. Doświadczyć można siły wiatru, a przede wszystkim siły wody.
Hurricane Deck jest chyba największą atrakcją. Znajduje się on bezpośrednio pod wodospadem i już sekunda wystarczy by być totalnie przemoczonym. Co ciekawe miejsce to pozwala odczuć siłę wiatru podczas huraganu.
Oczywiście mowy nie ma, żeby aparat wyciągnąć. Huk i ilość płynów jest tak duża, że przypuszczam, że nawet w futerale nie pozwoliłabym sobie na zalanie aparatu.
Po jakimś czasie stwierdziliśmy, okej, fajny wodospad, wszystko pięknie, ładnie, ale .. co my tak naprawdę o nim wiemy? Chodzimy, podziwiamy, podjeżdzamy pod samą jego ścianę, zakłócamy jego spokój, ale podchodzimy do niego bez szacunku. Jesteśmy ignorantami i to nam trzeba przyznać.
Szybko jednak pokutujemy i czym prędzej udajemy się na seans filmowy, który ma nam przybliżyć historię tego fascynującego miejsca!
Rozsiadamy się w fotelu i zaczynamy naszą podróż wgłąb historii i fascynujących faktów o Niagarze. Kolorowy ekran zasypuje nas pytaniami na temat faktów o Wodospadzie.
Czy widziałeś, że aż 18 ludzi podjęło się próby pokonaniu wodospadu? Tylko 13 przeżyło!
Pewno nie miałeś pojęcia, że spadająca woda wydaje się mieć kolor zielony, gdyż zawiera w sobie sól i skały?
Zdajesz sobie sprawę, że zimą wodospad zamarza i tworzy lodowy most, a do 1912 roku turyści mogli po nim chodzić?
Ej ogarnij, że aż 18 linoskoczów przechodziło po linie zawieszonej nad wodospadem? Najbardziej widowiskowy był spacer Nika Wallendy, który przeszedł po rozwieszonej 46 metrów nad krawędzią wodospadu linie, mającej jedynie 5 centymetów szerokości.
Słyszałeś, że śmiałkowie pokonywali Wodospad na różne sposoby. W beczce, kajaku, pontonie, siłami natury. Każdy ze śmiałków chciał zmierzyć się z wielkością wodospadu.
Może zdarzyło Ci się przeczytać, że siła wodospadu rozpuszcza 60 ton skał i soli na minutę?
Wiesz że wodospad cofa się rocznie o 30 cm, a za 50 000 lat Niagara przestanie istnieć? Dawniej przesuwał się nawet o metr rocznie, ale tempo erozji zmalało. Uff!
Zaskakujące, że minuta spadającej wody starcza by napełnić 68 olimpijskich basenów, prawda?
Ktoś wspomniał Ci, że wodospad zasila elektrownie wodną, dzięki czemu woda się nie marnuje?
Film bombardował nas informacjami, za którymi nie nadążaliśmy,
Wyszliśmy z sali kinowej. Troszkę ogłupieni, bo nie zdawaliśmy sobie sprawy z potęgi tego miejsca.
Narrator zaskoczył nas niejednokrotnie.
Jak oceniamy miejsce? Dla nas jest ono bardzo kontrowersyjne.
Fakt, jadąc tutaj wydawało nam się, że żeby dojść do Wodospadu będzie trzeba pokonać las, przejść trzy mosty i przeskoczyć jedną górę. Że gdzieś na samym końcu zmagań, będzie czekać na nas ona – Niagara. Że owszem będą turyści, że nie będziemy tam sami, jednak, że Niagara będzie królowała nad całą otaczającą ją przyrodą.
O my naiwni!
Nad Niagarą królowały przebrzydkie budynki, zieleni nie było prawie wcale, a cała naturalność tego miejsca chowała się pod osłoną technologii.
Jednak potem wyszła tęcza. Niby normalne zjawisko, niby powszechne. Ogromna ilość pary wodnej połączona ze słońcem. I nagle zniknęły wszyscy i wszystko. I zostaliśmy tylko my i huk Wodospadu.
I mimo tej całej kontrowersji, która towarzyszyła nam podczas pobytu, wykorzystania cudu przyrody w tak komercyjny sposb, z którego przecież i my korzystaliśmy, stwierdziliśmy, że Niagarę da się lubić.
1 Comment
Świetne zdjęcia, ja miałam okazję zobaczyć Niagarę z tej drugiej, kanadyjskiej strony