Godzina 6 rano. 29 maja. Czwartek. Dwójka studentów z malutkimi plecaczkami, duża butelką mocnego drinka na odwagę i kartką z napisem ‚Wrocław’ stanęła na drodze wylotowej z Krakowa, by dostać się autostopem do Francji.
Ojj nie szło nam. Nie szło i to solidnie.
Mijani kierowcy chwytali się za głowy, machali i podśmiewywali się z nas. Początkowo stwierdziliśmy – to takie typowe. Nie wierzą w nas, ale my im pokażemy!
Jednak po dłuższej chwili gdy gesty się powtarzały, zaczęliśmy się zastanawiać co robimy źle.
Autostopowiczów nie widzieli? Czy destynacja Wrocław wydaje się im taka zabawna?
Na dodatek zaczęło padać. Co ja mówię? LAĆ!
Podjęliśmy męską decyzje. Zmieńmy kierunek!
Skoro tak śmieszy ich ten Wrocław dojedzmy tam malutkimi kroczkami. Przecież nie od razu Rzym zbudowano!
A więc: KATOWICE!
Zmoknięci, stojąc pod niewielkim parasolem wzbudziliśmy chyba dość sporą litość, bo po 3 minutach zatrzymał się nam 50-letni mężczyzna.
Nazwijmy go Zbyszek. Zbyszek jest emerytem, którego siedzenie w domu znudziło więc obecnie pracuje w piekarni. Pan Zbyszek wiele zwiedza. W swoim podróżniczym CV ma już Egipt, Grecję, Cypr, wybrzeże Włoch, Niemcy, Tunezję wiele bożonarodzeniowych kiermaszów organizowanych za granicą, a tydzień po nas wybiera się do Paryża.
Pan Zbyszek jest osobą wygadaną, pełną energii i emocji. Z zawzięciem opowiada o studiach córki, swoich wyjazdach i pracy. Mówi o swoim szefie, o ostatniej imprezie firmowej, o swojej byłej pracy w wojsku.
Czas na rozmowie mija przyjemnie, ale niestety szybko.
Zostajemy wysadzeni przed bramkami na ruchliwej stacji benzynowej.. z której nikt nas nie chce zabrać!
Stoimy 15 minut, 30 minut, 45 minut..
No w końcu! Dzień Dobry!
Ah Pan Tomek. Pan Tomek jest szalony. Pędzi autostradą, słuchając klubowej muzyki. Mówi, że często zabiera ze sobą autostopowiczów i, że przed chwilą właśnie jednego wysadził. Jedziemy z nim jednak tylko 15 minut i wysadza nas w najgorszym możliwym momencie,w najgorszym z możliwych miejsc – drodze za bramkami.
Leje. Nie, nie. Nie rozumiemy się. Naprawdę wali deszczem, że się ledwo z Rostkiem widzimy. Oczywiście zaraz obok znajduje się nadzór ruchu drogowego, który w każdej chwili może nas zgarnąć. Przeziębnięci, pełni smutku, z roztrzaskanymi marzeniami czekamy, aż ktoś spojrzy na dwójkę przemokniętych studentów, zatrzyma się i zapyta gdzie jedziemy.
I jest ON. Zmienia pas chyba z czwartego by pod nas podjechać. Nasz wybawiciel. Jego auto aż promienieje.
Pan Krzysiek. 40- latek sunący wprost do Wrocławia. Nasza deska ratunku!
Pan Krzysiek jest menadżerem zespołu, który tego dnia ma koncert w jednym z wrocławskich klubów. Muzyka, która puszcza w aucie daje czadu!
Pan Krzysiek jest osobą z napiętym planem dnia. Podczas naszej dość długiej wspólnej podróży odbiera i wykonuje telefon około 10 razy. Umawia spotkania, przekłada koncerty, dopisuje coś do terminarza. Zabiegany mężczyzna kochający swoja pracę. Człowiek z pasją.
Jego GPS jednak nieuchronnie pokazuje, że wkrótce będzie zjeżdżał z autostrady zostawiając nas znów na pastwę losu, a właściwie na pastwę innych kierowców.
Wysadza nas w małej zajezdni, gdzie szybko ustawiamy się z nowym napisem – LEGNICA.
Nie mija wiele czasu a łapiemy Pana Pawła.
Pan Paweł jest najśmieszniejszym i najbardziej wygadanym człowiekiem na ziemi. Uwierzcie.
Każda jego historia, każda anegdotka, opowieść o swojej dziewczynie, wszystko przepełnione jest humorem.
Pan Paweł jest elektrykiem, serwisantem. Ma na sobie niebieski strój z szelkami ala Bob Budowniczy czy Mario.
Historie i problemy swoich klientów opowiadał z taką lekkością i polotem, że ani przez chwile nie przestajemy się śmiać.
Paweł mówił, że często ogłasza się na bla bla car, a stawkę ustanawia na najniższą. Nie zależy mu na zarobku, tylko na towarzystwie i rozmowie.
Po jakiś 40 minutach jazdy wystawia nas w bardzo atrakcyjnym punkcie – stacji benzynowej na trójkątnym skrzyżowaniu, gdzie po chwili podchodzi do nas jeden z pracowników oferujący gigantyczny karton, na którym możemy napisać nasz kolejny punkt wyprawy – ZGORZELEC.
Mija 10 minut, a nam zatrzymuje się dwójka młodych mężczyzn. Otwierają okno przez które buchają opary z papierosów i mówią, że nie podrzucą nas w ścisłe centrum miasta, bo tylko tamtędy przejeżdżają, jadąc do FRANKFURTU!!!!
Nie pojmie naszej radości ten, kto nie stał na autostradzie w 15 stopniach Celsjusza, w krótkim rękawku i strudze deszczu.
Chwila rozmowy i Panowie zgadzają się nas wziąć aż do samego końca swojej wyprawy!
600 km!
W aucie srogi rap, dymy z papierosów i mocna klima. Ale nam to w ogóle nie przeszkadza! Jedziemy do Frankfurtu!
Po drodze dowiadujemy się, że Panowie jadą odwieść auto znajomym, którzy jadą do pracy do … FRANCJI.
Czy mogliśmy mieć większego farta?
Za Frankfurtem krótka rozmowa ze znajomymi naszych nowych kolegów. Gdzie jadą, czy po drodze, czy byliby tak uprzejmi..
Okazuje się, że byliby! Radości nie ma końca, a my już po chwili jedziemy autem w stronę granicy niemiecko – francuskiej.
Staś, Gosia i Przemek nie jadą do Paryża. Jadą do miejscowości położonej jakieś 350 km od niego.
Nagle z Rostkiem poczuliśmy chęć odwzajemnienia się tym dobrym ludziom. Mało kto na tak długą trasę wziąłby ze sobą dwójkę nieznajomych.
W naszych torbach stuka butelka wódki – prezent dla naszej kochanej Moniki. Czujemy jednak, że wypada, że wręcz trzeba.
Proponujemy.
Jakie zdziwienie gdy okazuje się, że nasza trójca wiezie w aucie kieliszki!
Chlup siup i polskim zwyczajem przyjaźń zawarta.
Potem zaczynają się tematy. O życiu, o studiach, o pracy za granicą, o ich dzieciach i rodzinach, o naszych podróżach. Rozmowom nie widać końca. A w aucie trwa impreza.
Klika godzin później. Ciężkie pożegnanie. Obietnica spotkania się w Krakowie.
Wspaniali ludzie nadrobili dla nas kilkadziesiąt kilometrów by dowieść nas na stacje benzynową z której droga wiedzie prosto do Paryża.
Z dwoma plecaczkami lżejszymi o butelkę wódki wesoło hasamy w stronę parkingu. I… zaczynają się kłopoty. Zostając na stacji benzynowej o 3 w nocy nie przypuszczaliśmy, że może nikogo na niej nie być. A przejezdny trafi się tam raz na 15 minut.
Sprawdził się najgorszy ze stereotypów – że Francuzi boją się autostopowiczów!
Po godzinie podeszła do nas pracowniczka stacji i spytała czy nie chcemy się przespać, prowadząc nas na wygodne kanapy. Chwilka snu na zmianę i koło 5 gdy zaczęło się robić jasno wyszliśmy na autostradę.
Rozpędzone samochody mijały nas z ironicznym uśmiechem na twarzach właścicieli. Było pewne, że nawet jeśli ktoś chciałby się zatrzymać nie zdąży tego zrobić.
Postanowiliśmy więc stanąć na wyjeździe ze stacji, lecz tam jak na złość wyjeżdżały same tiry. Zrezygnowani, zmęczeni, głodni, uświadomiliśmy sobie jak blisko Paryża jesteśmy i jak straszne będzie to gdy jeden dzień zmarnujemy czekając na okazję.
Po 3 godzinach usiadłam na krawężniku i powiedziałam do Rostka „zaczynam się modlić” i zanim zmówiłam jeden pacierz, uwierzcie albo nie, zatrzymało się auto!
Małżeństwo powiedziało, że nie jedzie do Paryża , ale z chęcią podrzuci nas jakieś 100 km dalej od miejsca w którym się znajdowaliśmy.
Chciałam ich uściskać przez okno.
Młoda para wróciła niedawno z małej wyspy koło Madagaskaru gdzie mieszkali przez długi czas. Nie powiedzieli czemu wrócili, ale o pobycie na wyspie opowiadali z wielkimi emocjami. Wyczuliśmy, że powrót na suchy ląd nie był najprostszą decyzją.
Kolejna stacja benzynowa, kolejna droga wyjazdowa. Pół godzinki machania ręką i jedziemy autostradą kolejne 100 km z młodym mężczyzną. Chłopak nie jest zbyt rozmowny, a co gorsza nie potrafi za dobrze angielskiego. Krótka wymiana uprzejmości, bardziej na migi niż na słowa i nim się spostrzegamy już stoimy z wyciągniętym kciukiem na kolejnej zajezdni.
Mijają nas 3 samochody, auto numer 4 – to nasz ostatni ‚dobry duszek’. Pędzimy jak oszalali z posiwiałym dziadkiem, który mimo, że nie potrafi słowa po angielsku i usilnie próbuje nas przekonać do rozmowy po francusku – uśmiecha się do nas za każdym razem kiedy między nami padnie śmiesznie brzmiące dla niego słowo.
Znaki na autostradzie pokazują tabliczki, na których liczba kilometrów do celu zmniejsza się z biegiem czasu. Nie potrafimy w to uwierzyć. Już wkrótce będziemy w Paryżu! To już prawie finish!
Wylewne Merci! Merci! Uścisk dłoni i wysiadamy zaraz obok dworca z RERem, który zawozi nas na Chatelet, a potem na Trocadero. Z Moniką spotykamy się pod samą Wieżą Eiffla.
Pisk, krzyk, radość.
DOJECHALIŚMY AUTOSTOPEM DO PARYŻA!!!!
I mimo, że dla wielu nie jest to osiągnięcie , dla nas to kolejny krok i kolejne świetne doświadczenie podróżnicze!
*imiona naszych dobrych duszków zostały zmienione; każdemu z osobna dziękujemy za pomoc!
12 Comments
jestem pełen podziwu dla Waszej determinacji – tak trzymać raz się żyje!
poza tym było miło w końcu Was poznać w Paryżu
Nam także!
Dziękujemy za pizzę! i panna cottę!
i kartę na rower!
<3
Paryż bardzo ładne miejsce, no a pomysł ze stopem totalnie szalony. Dobrze że na drodze są dobre duszki i fajnie ze uszanowaliscie ich prywatnosc hehe ;p
to teraz stopem do Tokio!
chętnie!
Tylko nie wiem czy zdążymy dojechać przed Twoim powrotem :p
Super się czytało Waszą relację. za każdym razem jak znajdę jakiś fajny opis takiej stopowej przygody od razu mnie ciągnie w taką podróż. W tym roku z kumplem planujemy Belgię i „po drodze” może jakaś Barcelona Trzymam kciuki za dalsze wojaże
[…] rok temu w ciągu sześciu miesięcy zdążyliśmy odwiedzić Nowy Jork, zakosztować Sycylii, dojechać stopem do Paryża i objechać dookoła Islandię, gdy w tym roku naszym jedynym wyjazdem była samochodowa podróż […]
[…] z nas specjaliści w tej dziedzinie i pewno nie odkryjemy nic nowego. Stopem udało nam się dojechać do Paryża, przejechać Niemcy, troszkę Tajlandii, krótkie odcinki w Malezji, Indonezji i Australii. […]
Byliśmy z zona (wtedy jeszcze nie zona)stopem w Paryzu i zpowrotem do Hannoveru w 1981 roku , a plecaki mielismy po 30 kg; konserwy, namiot, butla gazowa .To se ne wrati….
My też mamy wielki sentyment do tej podróży…
Widać, że jesteście szaleni hehehe ;D
[…] na stopa. Jednak plany nam się zmieniły, a my stanęliśmy na wylotówce do Wrocławia, skąd autostopem, w dobę, dostaliśmy się do naszego ukochanego Paryża. Hallstatt jednak cały czas tkwił w naszej głowie, a my potrzebowaliśmy aż sześciu lat, przez […]