3:30. Budzik dzwoni nieubłagani dając tym samym sygnał, że pora wstawać. Za oknem ciemność. Głośne za dnia ulice teraz świecą pustkami. Nakładamy na siebie kilka warstw ubrań i wychodzimy z pokoju. Na korytarzu spotykamy dwie Holenderki, które Rostek poznał dzień wcześniej z którymi jesteśmy umówieni na wspólną taksówkę na wzgórze Saragot. Pod nasz Guesthouse podjeżdża starszy, zaspany mężczyzna, z którym również umówiliśmy się w poprzednie popołudnie.
Podróż mijana nam na rozmowie z dziewczynami, które okazały się być siostrami. Odwiedziły nasz piękny Kraków, my zaś byliśmy w Holandii kilka lat wcześniej, więc szybko znajdujemy wspólne tematy.
Po drodze mijamy biegających Nepalczyków oraz grupy turystów z czołówkami, którzy postanowili zdobyć szczyt na własną rękę, wychodząc tym samym z Pokhary około godziny 1 w nocy.
Docieramy na szczyt. Dziewczyny umawiają się z kierowcą na powrót. Starsza kobieta z restauracji wskazuje nam drogę na słynny View Point.. Krótka wspinaczka i docieramy na duży, betonowy taras, skąd oglądać mamy wschód słońca.
Jesteśmy zdecydowanie za szybko (oczywiście kierowca taksówki nas uprzedzał, ale z moim przewrażliwieniem nie wygrał), więc przez jakiś czas jesteśmy tylko w czwórkę. Po 5 minutach na szczycie zaczyna robić się tłoczno, a zza lekko oświetlonych gór zaczynają wyłaniać się pierwsze promienie słońca.
Początkowo wydaje nam się, że bezie to najpiękniejszy wschód słońca w naszym życiu i wszystko na to zapowiada, po chwili jednak zza gór wyłaniają się gigantyczne chmury, które skutecznie zasłaniają czyt Annapurny i Machhapuchhare.
Wśród tłumu słychać poddenerwowanie. Jakiś Hiszpan ze złością pyta przewodnika kiedy będzie mógł coś zobaczyć, a grupa szwedzkich emerytów bez entuzjazmu chowa swoje kamery.
Każdy chce zobaczyć masyw gór tak pięknie przedstawiony na pocztówkach i widokówkach w biurach podróży.
W ciągu naszego godzinnego pobytu na tarasie widokowym słońce, chmury i mgła zdają się bawić swoimi obserwatorami. Spektakl nie jest wymarzony, ale mimo to imponujący. Czasem zza chmur wyłania się kawałek szczytu, który powoduje entuzjazm u naszych towarzyszy.
Po godzinie słońce jest już wysoko w górze, chowa się w dolinach i ludzie zaczynają się rozchodzić. W głosach wielu słychać rozczarowanie. Żegnamy się z naszymi Holenderkami, które wracają do Pokhary, a sami zostajemy na szczycie. Do umówionego spotkania lotu na paralotni mamy jeszcze dwie godziny.
Zamykają się pobliskie kawiarnie i sklepiki z pamiątkami. Wokół nas nie ma nikogo. Siadamy więc na zboczu by w dalszym ciągu przyglądać się konturom górskich szczytów. Dwie samotne godziny upływają nam stosunkowo szybko. Co więcej sytuacja na niebie się polepsza i już po chwili oglądać możemy ośnieżone krajobrazy.
Około godziny 8:30 ruszamy w stronę wzgórz, z których codziennie odbywają się loty. Odnajdujemy firmę Mountain Flyer oraz naszych dwóch instruktorów, przechodzimy szybki kurs startowania i lądowania i po chwili już mamy na plecach torby, liny, sznurki…
Pierwszy leci Rostek. A razem z nim młody Nepalczyk, który śpiewając umila mu czas. Chwilę później wraz z Australijczykiem u boku ruszam ja.
Świat widziany z góry wydaje się malutki. Miniaturowe drzewa, domki, pola ryżowe, ulice i ludzie.
Samo jezioro prezentuje się imponująco. Niewzruszona tafla Phewa Tal odbija kontury paralotni, których na niebie pojawia się coraz więcej.
Po około 25 minutach instruktor pyta czy nie chciałabym przeżyć czegoś „extreme”. Zgadzam się bez namysłu i już po chwili robimy fikołki, obroty i bezwładne spady w stronę wody. Chwilę później zbliżamy się w stronę lądowiska, a 10 minut późnej jedziemy minivanem w stronę miasta.
I to jest najwspanialsze w podróżowaniu – jest godzina 11:30, a my zdążyliśmy już tyle zrobić!!
___________________________________________________________________________
Informacje praktyczne:
♥ 100 Rs = 1 dolar
♥ Do Pokhary dojechaliśmy lokalnym autobusem za 500 Rs (5 dolarów). Droga jest długa i wyboista. Jechaliśmy około 6-7 godzin. Lokalny bus robi kilka przerw w tanich knajpkach, w których można najeść się już za dolara! Z Pokhary jechaliśmy busem turystycznym i niestety ceny dań na przystankach były już 3-krotnie wyższe.
♥ W Pokharze zatrzymaliśmy się w Nepali Cottage Guesthouse za 600 Rs (6 dolarów) za noc za pokój dwuosobowy z łazienką i wiatrakiem. Lokalizacja zaraz przy deptaku.
♥ Wynajęcie łódki na jeziorze Phewa Tal to koszt około 800 Rs (8 dolarów) za cały dzień i około 500 Rs (5 dolarów) za pół dnia. Ceny różnia się też w zależności od rodzaju łódki i od tego czy będziemy mieć w niej kogoś kto będzie za nas wiosłował, czy też będziemy robić to sami.
♥ O poranku po ulicach i na dworcu autobusowym chodzą mężczyźni ze świeżymi wypiekami. Polecamy szczególnie cinamon roll i drożdżówkę z jabłkiem.
♥ Jeśli ktoś ma ochotę na dania włoskie to warto zajrzeć do Godfather’s Pizzeria – przepyszne lasagne, makarony domowej roboty, pizza i koktajle.
♥ Jeśli komuś zależy na tanim jedzeniu to polecamy Laughing Buddha lub Asia Teahouse (bardzo tanio, chociaż niekoniecznie smacznie).
2 Comments
[…] 6 rano stawiamy się na dworcu autobusowym w Pokharze. Wsiadamy do jak zwykle zatłoczonego autobusu i górskimi drogami udajemy się do Beshishar […]
[…] 3. Lot paralotnią, Nepal […]