W końcu jesteśmy w Gwatemali! Ameryka Środkowa to dla nas zdecydowanie całkowicie nowy, nieznany rozdział w podróży i przebieramy nóżkami żeby go poznać. Kraj ten jest chyba najlepszym miejscem do rozpoczęcia swojej przygody z tą częścią świata: ludzie są tutaj bardzo sympatyczni i pomocni, turystyka rozwinięta, kultura fascynująca, a widoki piękne.
Na granicy meksykańskiej mijamy minivany, które proponują czterokrotnie wyższą cenę i po 10 minutach wsiadamy do kolorowego chickenbusa, który za równowartość dwóch dolarów zabierze nas w głąb kraju! Zaczynamy naszą przygodę nie tylko z Gwatemalą, ale i z kolorowymi pollobusami, które będą naszym głównym transportem w tej części świata.
W gwatemalskim chickenbusie…
Gwatemalskie chickenbusy to nic innego jak stare, amerykańskie autobusy, znane wszystkim z filmów, które w latach 60-tych dowoziły dzieci do szkoły. Do Ameryki Środkowej zostały sprowadzone Autostradą Panamerykańską i chociaż spotkać można je jeszcze w Hondurasie, Salwadorze, Nikaragui czy Panamie, to właśnie w Gwatemali znajdziemy najpiękniejsze okazy.
Pstrokate naklejki, barwne napisy z nazwą miejscowości do której zmierza kierowca, neonowe grafiki, ogromne koła, otwierane od góry okna, lekko zaokrąglony dach przepełniony koszami, kartonami i skuterami, błyszcząca karoseria, masywna wysunięta maska przypominająca ciężarówkę no i połyskujące dumnie imię: Gabriella, Josefina, Esmeralda, Doris… – każdy pojazd jest unikatowy i ze świecą szukać dwóch takich samych egzemplarzy w całej Gwatemali.
Wysłużony pojazd ma swojego właściciela. Wchodząc do środka możemy więc poznać kierowcę po urządzonym przez niego wnętrzu. Są tutaj wymyślne klaksony, krwistoczerwone naklejki w kształcie płomieni. Religijne cytaty, święte medaliki i figurki Matki Bożej wiszą obok plakatów roznegliżowanych kobiet i reklam piwa. Wszystko miga, świeci i błyska niczym galeria handlowa przed świętami Bożego Narodzenia.
Muzyka to podstawa. Nim chickenbus ruszy w trasę kierowca razem ze swoim pomocnikiem skrupulatnie dobiera hiszpańskie hity, które będę puszczane przez całą drogę tak głośno, że niejeden krakowski klub mógłby pozazdrościć nagłośnienia. No i telewizor, najczęściej plazmowy, który zapuszcza filmy w jakości „Wczasy: Ustka 1996″.
Bezpieczeństwo? Przestarzały silnik, ostatni przegląd techniczny wykonany w Stanach, brak ABSów, zero pasów bezpieczeństwa, otwarte na oścież drzwi, wątpliwej jakości hamulce i dziury w podłogach. To co w Polsce by nie przeszło, tutaj jest zwyczajnym standardem i nikt się temu nie dziwi.
Jazda chickenbusami to przygoda sama w sobie. Mimo, że czasy w których przewożono nimi głównie kurczaki dawno minęły to niewiele się zmieniło. W autobusie kierowca jest w stanie upchać 150% więcej osób niż miejsc. Jedziesz więc pomiędzy Gwatemalczykiem z koszem kogutów z zawiązanymi nóżkami, a kobietą z trójką dzieci, z których każde wcina frytki zagryzając mango z chili.
Rozpędzony kierowca zbiera po drodze nie tylko pasażerów, ale i sprzedawców, którzy gęsiego stoją w przejściu próbując opchnąć swój towar. A w chickenbusie kupisz wszystko – jajka, smażone kurczaki, złote łańcuszki, balony, buty, wczorajszą gazetę, lody, kilo pomidorów, żyletki, lekarstwa,zabawki dla dzieci.. jedziesz do znajomego na urodziny? Nie martw się o prezent, gwarantujemy że nabędziesz go podczas jazdy.
W autobusach swojego szczęścia próbują biedni, starzy, chorzy, dzieci.. każdy wygłasza wyuczoną wcześniej przemowę, a potem z wyciągniętą ręką przechadza się po chicknbusie starając się zebrać jak najwięcej pieniędzy. Podczas naszych podróży hitem był strażak, który zbierał na wodę dla jednostki. Każdy orze jak może.
Kierowcy chickenbusów mają całą drogę tylko dla siebie. Mimo, że w Gwatemali panuje ruch prawostronny zdawać by się mogło, że nie obowiązuje to pstrokatych autobusów, które pędzą na zabicie po lewym pasie do czasu aż na ich drodze nie pojawi się godny przeciwnik – inny chickenbus nadjeżdżający z przeciwnej strony.
Osoby o delikatnych żołądkach szybko znajdą tutaj kompanów. Górskie pętle skutecznie potrafią utrudnić jazdę, a towarzystwo Gwatemalczyków heftujących do woreczków to tutaj standard. Jeśli masz szczęście i autobus jest wyjątkowo stary i robi więcej hałasu niż to tego warte to przynajmniej nie będziesz słyszał tych niezbyt przyjemnych odgłosów.
Pomocnik kierowcy zbiera pieniądze gdzieś w połowie trasy. Należy bacznie czuwać ile płacą miejscowi, by nie zostać naciągniętym na podwójną kwotę. Poganiacz potrafi wykłócać się o sumę bardzo długo, podając bardzo irracjonalne powody, dlaczego to właśnie Ty musisz zapłacić większą stawkę, ale jeżeli dasz mu odliczoną kwotę – zamilknie i pójdzie dalej.
Z chickenbusa można wyjść bez portfela, komórki lub pieniędzy, zawsze jednak z głową pełną wspomnień i wrażeń.
Na gwatemalskim targu…
Chickenbusem najlepiej podróżuje się do odległych wiosek, w których co tydzień odbywają się miejskie targi.
Jest urocze miasteczko Todos Santos, po hiszpańsku oznaczający Wszyscy Święci, do którego dotarcie trwa aż dwie godziny, mimo, że położone jest zaledwie 40 kilometrów od miasta Huehue. Droga do niego prowadząca jest bardzo uciążliwa, ale obfituje w piękne, górskie widoki. Ludowe stroje nosi się tutaj na co dzień, a nie tylko w dni targowe, czy od święta.
Mężczyźni codziennie rano zbierają się na głównym rynku. Wszyscy ubrani w kapelusze, eleganckie koszule i różowo-czerwone pasiaste spodnie.
Kobiety w kolorowych sukienkach ciągną za rękę swoje pociechy, w drugiej ręce niosąc wiklinowe kosze z asortymentem, który będą się starały sprzedać na targu.
Jest Chichicastenango. Czwartek i niedziela to dni szczególne dla tego niewielkiego, niezbyt ładnego miasteczka, bowiem to wtedy wokół kościołów jak grzyby po deszczu wyrastają stragany pełne świeżych warzyw, owoców, kolorowych tkanin i rzemiosła.
Przed schodami prowadzącymi do kościoła świętego Tomasza stoją pięknie ubrane kobiety sprzedające kwiaty, stroiki i inne rośliny. Starszy mężczyzna klęczy przed świątynią z kadzidłem w ręce. Panie modlą się we wnętrzu, a kobieta z zawiniętym na plecach w chustę maleństwem próbuje zarobić trochę grosza zaczepiając przechodniów.
Wszystko ma tutaj swoją dynamikę, wszystko toczy się swoim tempem, za którym ciężko nadążyć, ale niezwykle przyjemnie podziwiać. Chichi, bo tak zdrobniale nazywają miasteczko mieszkańcy, jest najbardziej barwnym punktem na mapie Gwatemali.
Największy targ w Ameryce Środkowej ma miejsce w San Francisco el Alto. To tutaj pomiędzy ulicami codziennie rano setki osób przychodzi by sprzedać barana, kozę, świeże pieczywo, smażone banany, płócienne kolorowe torby, egzotyczne dania, niespotykane wcześniej warzywa, materiały…
Targ ciągnie się w nieskończoność i łatwo można się tutaj pogubić, ale zdecydowanie warto oddać się rytmowi tego miejsca, usiąść na chwilę i po podglądać codzienne życie przekupek, porozmawiać ze sprzedawcą ubrań, skosztować lokalnego sera i po prostu – być.
Gwatemala jest niezwykle barwnym kierunkiem, a jej uroku najlepiej szukać na kolorowych i hałaśliwych targach oraz w pstrokatych chickenbusach.
2 Comments
[…] dnia postanowiliśmy przejechać się naszymi ulubionymi chickenbusami (a właściwie ich uboższą, salwadorską wersją) słynną Ruta de las Flores czyli Drogą […]
[…] Z okien samolotu pomachamy Hobbitom i przeniesiemy się do Ameryki Środkowej – pobawimy się z wyjcami na Belize, nie damy się okraść w Hondurasie, zjedziemy na desce z wulkanu w Nikaragui i pomożemy zwierzętom w Gwatemali. […]