Wietnam był pierwszym państwem, w którym zderzyliśmy się z kuchnią azjatycką. Powiemy Wam, że prosto nie było! I bynajmniej nie przez niesmaczne jedzenie, ale przez nasz całkowity brak przygotowania.
Do Azji pojechaliśmy z bardzo małą wiedzą na temat kuchni tego regionu. Dziesiątki przeczytanych przez nas blogów zapewniały, że Wietnam ma do zaoferowania bardzo wiele i praktycznie wszystko jest przepyszne!
Z nami niestety łatwo nie było. Żadne z nas nie przepada za ostrą kuchnią, dlatego początki i rozeznanie się w smakach i potrawach państwa słomkowego kapelusza było wyzwaniem.
Gdy koło południa chwytał nas niemały głód szliśmy na jeden z wielu bazarów starając się odkryć te aromatyczne potrawy i smaki, o których tyle się naczytaliśmy. Schody zaczynały się gdy mieliśmy coś zamówić.
Widzieliśmy grupki Wietnamczyków siedzących na malutkich, dziecięcych krzesełkach zajadających się znakomicie wyglądającymi potrawami, wskazywaliśmy palcem w ciemno na jedną z pozycji w menu i praktycznie nigdy nie udało nam się trafić w to, o czym akurat marzyliśmy. Potrawy były albo piekielnie ostre, albo zadziwiająco mdłe. Zdarzało się, że trafialiśmy na podroby lub specjalność szefowej garokuchni – smażony tłuszcz. Przez pierwsze kilka dni praktycznie głodowaliśmy, zapychając się owocami.
Postanowiliśmy zmienić taktykę. Skoro coś na talerzu danego Wietnamczyka wygląda smakowicie i mamy na to ochotę to dlaczego by po prostu nie wskazać palem talerz, na którym znajdowało się wymarzone przez nas danie. Pomogło i przez kilka kolejnych dni jedliśmy smacznie. Cały czas jednak mieliśmy poczucie, że tak naprawdę konsumujemy dania innych, często licząc na łut szczęścia, że akurat dany lokals ma podbny gust kulinarny do naszego.
Postanowiliśmy się więc trochę podszkolić i poczytać o smakach i daniach tego regionu by uniknąć niespodzianek i w pełni cieszyć się azjatyckim jedzeniem.
Ten mały przewodnik jest naszym subiektywnym zestawieniem najlepszych zjedzonych przez nas potraw i dań, a także zbiorem informacji na temat kuchni państw, które odwiedziliśmy. Nie mamy wiele zdjęć rzeczy, których jedliśmy, a i te które posiadamy nie są najlepsze. Często chodziliśmy się pożywić na targ gdzie nie zawsze było dobre światło lub nocą, gdzie światła nie było prawie w ogóle. Czasami nie mieliśmy przy sobie aparatu, a czasami po prostu z głodu nie mieliśmy siły uwieczniać tego co spożywaliśmy, ale mimo wszystko mamy nadzieje, że przyda Wam się tych kilka informacji.
WIETNAM
Nie będzie zaskoczeniem jeśli napiszę, że kuchnia Wietnamu bazuje przede wszystim na ryżu i makaronie, który występuje w różnych długościach, grubościach i kształtach. Proces tworzenia danego makaronu podziwiać możemy praktycznie na każdym ganku domu, na którym nierzadko w wiklinowych koszach suszą się nudle.
Wietnamczycy często zamiast sosu sojowego w swoich potrawach używają sosu rybnego dodającemu każdemu daniu specyficzny i aromatyczny posmak. Do każdego dania dostaje się półmisek aromatycznych ziół składających się z kolendry, mięty, bazylii, czarnego pieprzu czy trawy cytrynowej, które po dodaniu do zupy czy innej potrawy powodują, że dana porcja staje się o wiele bardziej wyrazista.
Morze Południowochińskie oblewające wschodnie i południowe granice Wietnamu daje państwu niezliczoną ilość owoców morza, krabów i ryb, które popularne są szczególnie w południowych regionach kraju.
Jednym z najpopularniejszych dań są oczywiście sajgonki. Nem, czyli tradycyjne roladki wypełnione farszem mięsnym, rybnym lub wegetariańskim, wyróżniają się na tle sąsiadujących państw tym, że nie są smażone. W dobrych garokuchniach drobniutka kobieta komponuje je na bieżąco w zależności od gustu i upodobań klienta. W cieniutki papier ryżowy zawija wcześniej wybrane składniki i w lekko rozpadającej się postaci podaje je z sosem rybnym lub domowym dipem słodko-kwaśnym. Same sajgonki służą jako przekąska, niemniej jednak wypełnione obficie ziołami, krewetkami i warzywami – potrafią zaspokoić na kilka godzin.
Oczywiście praktycznie na każdym straganie dostać można również te najbardziej charakterystyczne – sajgonki smażone. Wypełnione ciężkim farszem ciasto pszenne zawija się w charakterystyczny sposób i wrzuca do rozgrzanego oleju. Z dobrze dobranymi składnikami potrafią zawrócić w głowie nawet najbardziej dbającej o linię osobie.
Kolejnym daniem, którego nie sposób przeoczyć będąc w Wietnamie jest zupa Pho. Każdy, kto jak np. ja, wychowany jest na niedzielnym rosole mamy, pokocha to danie bez reszty. W dużych, mosiężnych garach od rana gotują się rosołowe wywary doprawione zieloną kolendrą i sosem rybnym.
Dwa najbardziej popularne rodzaje pho to pho bo – składająca się z wołowiny i pho ga – z dodatkiem kurczaka. Warto dodać, że główne składniki towarzyszące zupie nie są gotowane (jak w polskim tradycyjnym rosole), lecz sparzone we wrzącym bulionem – dlatego też raczej nie przyrządza się zupy pho z wieprzowiną.
<Tutaj taka anegdotka: gdy po raz pierwszy zamówiłam zupę na jedynym z postojów i otrzymałam jedynie pałeczki bardzo się zdziwiłam. Szybko jednak znalazłam dużą płaską łyżkę na ladzie i rozpoczęłam ucztę. Dwie Wietnamki nie odrywały ode mnie wzroku. Przyzwyczajona do tego, że biały budzi zainteresowanie jadłam dalej, jednak każdy kto kiedykolwiek jadł sam w miejscu publicznym, wie jak niekomfortową sytuacją jest spożywanie posiłku w towarzstwie gapia. Zaczęłam się więc zastanawiać czy ze mną jest coś nie tak czy może mam coś na twarzy. Rostek jednak zapewnił mnie, że nie wyglądam dziwnie, więc postanowiłam delektować się moim pho dalej. Chwilę później podszedł do mnie jeden z mężczyzn i pokazał mi jak jeść zupę…>
!Warto pamiętać, że zupy tej nie spożywa się łyżką, lecz pałeczkami – wyjadając pierw składniki nasiąknięte wywarem, a dopiero potem wypijając pozostały bulion!
Praktycznie w całym państwie dostać można Banh mi – świeżo wypiekane bagietki, które są pozostałością po kolonii francuskiej. Pieczywo wypełnione jest najczęściej rzodkiewką japońską, jajkiem, posiekaną marchewką, ogórkiem i kolendrą. Nierzadko podawana z kurczakiem lub podrobami, uzupełniona tofu, majonezem lub serem. Świetnie sprawdza się jako śniadaniowa przekąska. Można kupić ją już za pół dolara często przed wejściem do jednej z agencji turystycznych.
Będąc w HoiAn koniecznie należy udać się na targ na stanowisko numer 36 – do wspaniałej kobiety, która poczęstowała nas najlepszymi potrawami jakie było nam dane kosztować!
Nie wyobrażam sobie wizyty w tym portowym mieście bez skosztowania Cao Lau, złożonego z wypiekanych na miejscu krakersów sezamowych, żółtego, lepkiego makaron, prażonych orzeszków i aromatycznych, lokalnych ziół; gotowanej na bulionie Mi Quang doprawionej sosem rybnym z jajkiem przepiórczym i miętą wodną, podawaną z wietnamską kiełbasa oraz hitu – Banh Xeo – ryżowych naleśników w których znaleźć można posmak mleka kokosowego. W żadnym miejscu w Wietnamie nie jedliśmy tak smacznie!
Odwiedzając przepiękna zatokę Ha Long koniecznie należy spróbować owoców morza, co wieczór dostarczanych na uliczne stragany. Ruszające się małże czy ostrygi to specjał tych okolic. Talerz zamówionych skorupiaków waha się w granicach od 2 do 5 dolarów. Pani obsługująca dane stanowisko otwiera każdą z małż, grilluje na małym glinianym piecyku, doprawia czosnkowo – pomidorowym farszem i podaje z różnymi dipami. Jedynym minusem jest fakt, że farsze często są dość pikantne, dlatego warto przepić je Bia hoi – wietnamskim piwem, dostępnym w każdym miejscu.
Jednak największą różnorodność w wyborze dań oferuje stolica Wietnamu – Hanoi.
Spacer po ulicach starego miasta może zawrócić w głowie od ilości możliwości i opcji jakie oferują nam uliczne garokuchnie.
Koniecznie należy skusić się na rybę ca cha. Nie bez przyczyny danie to okrzyknięte jest jednym ze 100, które należy skosztować przed śmiercią. Podana z koprem, czosnkiem, pastą krewetkową, orzeszkami, kolendrą, bazylią oraz makaronem ryżowym, jest bardzo delikatna i nie posiada ości. Największą frajdę sprawia fakt, że przyrządza się ją samemu na jednym z ustawionych na stole piecyków.
Miejscem, w którym obowiązkowo trzeba jej spróbować jest Cha ca La Vong Restaurant, znajdująca się na ulicy Cha Ca Street (5-7 dolarów za osobę). To właśnie tutaj, w jednej z najstarszych tawern w Hanoi, jest przygotowana według tradycyjnego przepisu i jest jedyną potrawą (prócz napojów) jaką można w niej zamówić. Od naszego recepcjonisty dowiedzieliśmy się, że jeśli chce się zjeść ją w tradycyjny sposób należy wybrać właśnie jedną z restauracji, w której nie serwuje się nic innego poza rybą – ma się wtedy pewność, że potrawa będzie smaczna i odpowiednio przygotowana.
Innym daniem godnym polecenia w Hanoi jest Bun Cha, serwowana często w porze lunchu. Grillowane kuleczki wieprzowe, wyglądające trochę jak nasze mielone podane są w aromatycznej zalewie z sosu rybnego. Całość uzupełniają zioła i przyprawy serwowane w plastikowych koszyczkach.
Dla łasuchów stolica oferuje specyficzne Sinh to – smoothie wykonane z kondensowanego mleka z dodatkiem kruszonego lodu i zestawem różnorodnych owoców, galaretek i słodzików oraz lody domowej roboty w Kem Trang Tien o smaku kokosa z wiórkami, fasoli, czekolady lub taro. Ceny wahają się od 40 centów do 1 dolara ( w zależności czy wezniemy loda na gałkę czy na patyku).
Będąc w Wietnamie warto skosztować także świeżych owoców: różowego dragon fruita, malutkich żółtych bananów, liczi, soczystej marakui, gluciastego rambutanu lub kolczastego durianu, o bardzo intensywnym zapachu.
Poranek najlepiej rozpocząć od dzbanuszka zielonej herbaty, szklanki mrożonej kawy z kondensowanym mlekiem lub filiżanki wietnamskiej kawy na ciepło o karmelowej barwie.
No i na koniec nasz hit – sok z trzciny cukrowej – do kupienia najczęściej w przydrożnych knajpkach. Za pomocą specjalnej maszyny (nierzadko mającej już kilkadziesiąt lat) przeciska się pędy trzciny cukrowej, która ukrywa w sobie nieziemskie smaki! Napój podany z lodem i doprawiony limonką wspaniale gasi pragnienie, szczególnie po długiej podróży skuterem w największym słońcu. Pierwszy raz wypity w Mui Ne zaowocował miłością od pierwszego.. skosztowania! Najlepszy serwowany na promenadzie w HoiAn.
Ceny napoju wahają się od 50 centów do 1 dolara, w zależności od miejsca i wielkości szklanki.
Warto pamiętać, by poszukując egzotycznych smaków, tak jak my, nie trafić na sałatkę owocową z majonezem, uszka świni lub smażony tłuszcz z kiełkami.
LAOS
Laos to przede wszystkim lepki, kleisty ryż, który spożywa się ręcznie, formując małe kuleczki, kolorowe makarony, świeże zioła i ryby. Mięsa i owoce morza każdego rodzaju smaży się zazwyczaj na oleju kokosowym dodającym potrawą aromatu i słodkiego posmaku. Królują tutaj dania z pędów bambusa, warzywa sezonowe zebrane w dżungli oraz małe, przesłodkie zielone banany.
Będąc na targu w Muang Sing warto skosztować Keng Kalampi – lokalnej zupy w smaku przypominającej nasz kapuśniak. Bulion ten składa się z imbiru, kurkumy, soczystej trawy cytrynowej, sosu rybnego, kapusty chińskiej i najczęściej kawałków kurczaka. Zupę najlepij doprawić jak należy różnymi rodzajami sosów i domowych zapraw. które nadają potrawie całkowicie innej barwy.
Na nocnym markecie w Luang Namtha nie można nie skosztować grillowanej kaczki, koniecznie w towarzystwie lokalnego whiskey lub jednego z najlepszych azjatyckich piw – Lao beer.
Północ Laosu, podobnie jak Wietnam, słynie ze wspaniałych bagietek przygotowanych na różne sposoby. Na dłuższa jazdę autobusem warto zaopatrzyć się w kilka sztuk, zakupić grilowane mięso na patyku, pomidora lub ogórka i zajadać się własnoręcznie zrobioną kanapką. Bonusem do całości może być gotowane jajko. Należy jednak uważać by przypadkiem tak jak my nie kupić jajka z niespodzianką, które w środku ma zarodek ptaszka z malutkim dziubkiem i wykształconym tułowiem (Pong tea khon).
Don Det obfituje w ryż różnej odmiany podawany najczęściej ze ściętym jajkiem i warzywami.
Mówiąc o Laosie nie sposób nie wspomnieć o sałatce z papai oraz o sałatce z bambusów. Mimo, że nam żadna z tych odmian nie przypadła do gustu warto ją zamówić będąc np. na homestay’u u jednej z laotańskich rodzin.
Na orzeźwienie najlepszą metodą są szejki mleczne z zielonych i żółtych bananów (najlepszy w Tod Lo na Płaskowyżu Bolaven) oraz małe odmiany arbuzów. Wielbicieli słodkości zaspokoją smażone banany w kokosie, naleśniki z polewą oraz placki bananowe. Racuchy te najlepiej popijać świeżo prażoną kawą z Paksong.
KAMBODŻA
Kuchnię khmerską poznaliśmy jedynie w Siem Reap, które było naszą bazą wypadową do Angkoru. Na kształtowanie się tej kuchni duży wpływ miał sąsiadujący Wietnam oraz Tajlandia, co szybko szło dostrzec w próbowanych przez nas daniach.
Podobnie jak w Laosie większość dań robiona jest na mleczku kokosowym oraz na bazie sosu rybnego. Bogactwo smaków, dania zawdzięczają także orzechowemu dipowi, w którym maczać można sajgonki oraz warzywa.
Sekretem Kambodży są jednak zioła i przyprawy, które dają potrawą nietypowego posmaku. Na straganach aż zieleni się od świeżych pędów kolendry, pałeczek trawy cytrynowej, liści słodkiej bazylii oraz galangalu czy wilca wodnego.
Na starym markecie w centrum miasta warto skosztować słodko – kwaśnego leczo z kawałkami kambodżańskiej kiełbasy, pierożków wypełnionych warzywnym farszem polanych sosem orzechowym, Lok Laka – pokrojonej w cienkie paski wołowiny marynowanej w sosie sojowym podanej z warzywami i ryżem na liściu sałaty oraz pysznego szejka z limonki i marakui.
Zmierzając w kierunku Angkoru w jednej z przydrożnych garokuchni najlepiej pokosztować smażonych na mleczku kokosowym bananów, ananasów, pączków i ciasteczek. Wszystko warto popić sokiem z trzciny cukrowej za pół dolara za dwa kubeczki!
BIRMA
Kuchnia birmańska była odkryciem samym w sobie. Przed wyjazdem w te regiony słyszeliśmy zachwyty na kuchnią tajską czy wietnamską, a o kuchni birmańskiej mówiono tylko tyle, że jest tłusta i nieciekawa.
Nic bardziej mylnego!
Oczywiście jak w większości azjatyckich państw głównym składnikiem jest sos rybny, sos sojowy, makaron no i ryż. Do sałatek najczęściej dodaje się imbir, sfermentowane ziarna fasoli i birmańskie tofu. W wiekszości potraw rządzi kminek, kurkuma, czosnek oraz chilii.
Odwiedzając regiony Shanów koniecznie należy zamówić Shan Noodle – kleisty zapychający makaron zalany bulionem z curry. Całość dopełniają świeże orzeszki, cebula, birmańskie zioła i pasta rybna. Często zupa poprzedzana jest mieseczką lahpet, czyli wywarem z kiszonej herbaty.
Będąc w okolicach gór warto wybrać się do jednej z nepalskich knajpek w których serwowane są przepyszne curry. Birmańska wersja tego dania jest o wiele łagodniejsza od indyjskiej ale równie aromatyczna. Nam najbardziej przypadła do gustu odmiana z pastą orzechową, sezonowymi warzywami oraz wersja rybna z pastą ngapi (lekko ostra maź ze sfermentowanej ryby), smażonymi sardynkami, kiełkami i ostrym dipem.
Hitem naszego trzydniowego trekkingu okazała się sałatka awokado podana z cebulą, pomidorami, sosem oliwnym, orzeszkami i poori – świeżo wypieczonym pieczywem. Jedzona o poranku, w drewnianej chatce wysoko w górach, popijana gorzkawą birmańską herbatą figuruje wysoko na liście 10 najlepszych dań w naszym życiu.
Podróż pociągiem daje możliwość zapalenia lokalnego cygara, wypicia birmańskiej kawy, skosztowania przepiórczych jaj czy też zapoznania się z samusą – malutkimi pierożkami smażonymi na głębokim oleju z warzywnym lub mięsnym farszem. Jej ciasto przygotowuje się wyłącznie z mąki, wody, soli i oleju, a mimo to jest bardzo pożywne. Tą birmańską przekąskę najlepiej spożywać od razu po wyjęciu z oleju – gdy trójkątne pierożki są jeszcze chrupkie na zewnątrz i ciepłe w środku.
Chąc się posilić na długie godziny warto wybrać Htamane, podawaną w każdej ulicznej restauracji. Danie to powstaje z kleistego białego i czerwonego ryżu o specyficznym smaku. Całość podaje się w liściu bananowca, ciasno zawiązane.
Jeśli mamy ochotę na coś słodkiego warto wybrać się na jeden z peronów na dworcu w Rangunie, gdzie kobiety siedzące na małych taborecikach wypiekając pączki z mleczkiem kokosowym i cukrem trzcinowym. Najlepiej zapakować kilka na drogę (ich cena to jakieś 10 centów za sztukę) i zajadać się nimi w jednej z birmańskich herbaciarni (teahouse). Najlepiej złapać miejsce przy jednym z malutkich stoliczków i koniecznie zamówić kawę z kondensowanym mlekiem, wylewającym się z filiżanki.
Pośród wielu smacznych potraw, przypadło nam także do gustu birmańskie tofu – podawane z frytkami, sałatkami, daniami mięsnymi lub jako potrawa sama w sobie, smażona na głębokim oleju. Najlepsze zjedzone w wegetariańskiej knajpce w Baganie.
TAJLANDIA
Przez wielu okrzyknięta najlepszą kuchnią na świecie i rzeczywiście coś w tym jest. Dania tajskie opierają się głównie na charakterystycznym mleczku kokosowym, trawie cytrynowej, liściach limonki, imbirze i curry. Jest to również jedna z najpikantniejszych kuchni w Azji, o czym nieraz dane było nam się przekonać, płacząc nad szaszłykiem przekładanym niepozornymi papryczkami.
Jeśli ktoś chce się dowiedzieć jak smakuje mięso z węża, lody w bułce, smażone koniki polne lub chrząszcze, gotowane pająki czy chrupiące mrówki – ma do tego najlepszą okazję właśnie w Tajlandii. Jest to jeden z najczęściej odwiedzanych krajów na świecie, a co za tym idzie – kucharze przesigają się w pomysłach na ciekawe i nietypowe dania.
Głównym, wręcz „firmowym” daniem każdej garokuchni jest oczywiście pad thai – smażony makaron z dodatkami orzechów, kiełków, ściętego jajka oraz kawałkami kurczaka lub krewetek.
Już przed wjazdem do Bangkoku przeczytaliśmy, że najlepszy pad thai serwowany jest w Thip Samai, gdzie podawany jest w omlecie z jajka. Restauracja otwiera się o 17, ale już na długo przed otwarciem do wejścia ustawia się kolejka. Stanęliśmy w niej i my i muszę wam powiedzieć – szef kuchni daje radę!
W restauracji zamówić można wyłącznie pad thai serwowany na wiele sposobów.
W menu figuruje także sorbet kokosowy oraz sok pomarańczowy, który w zależności od dnia tygodnia kosztuje od 5 do nawet 15 dolarów! Wszystko zależy od ilości wykorzystanych owoców oraz od odmiany pomańczy. W dniu którym my odwiedziliśmy restaurację kosztował 10 dolarów za 1 litr.
Ciekawym doświadczeniem jest skosztowanie jednej z tajskich zup: Tom Yum, Green Curry Soup lub zupy kokosowej z krewetkami, którą wybraliśmy my. Polewka jest bardzo delikatna, lekko słodkawa, lecz o wyrazistym posmaku chili i trawy cytrynowej
Na tym samym stanowisku zamówiliśmy również mango sticky rice – lepki ryż z mleczkiem kokosowym i kawałkami mango. Mimo, że nie do końca wpasowywał się w nasz gust kulinarny, warto było go skosztować.
Będąc na Railay nie mogliśmy oprzeć się roti – hinduskim placuszkom roztrzepywanym do cieńkiej postaci, podwanym z gorącą czekoladą, smażonymi bananami, kokosem lub mango, a w Chang Mai rozpływaliśmy się nad tajskimi kiełbaskami doprawionymi górskimi ziołami i czosnkiem.
Tak więc w odpowiedzi na pytanie: Jak smakuje Azja?
Azja smakuje wyśmienicie! : )
No Comments